http://www.rafalsitarz.com/blog/nepal-indie_2010/
Przed wyjazdem przeczytaliśmy kilka książek, przewodników oraz niezliczoną liczbę blogów o Nepalu. Widzieliśmy już wszystkie miejsca w okolicy Katmandu mocniej rekomendowane przez Lonely Planet. Wydaje nam się jednak że o czymś zapomnieliśmy co mieliśmy zaznaczone w przewodniku który został w Warszawie. Pashupatinath Temple - w języku tutejszym dla łatwiejszego czytania: पशुपतिनाथको मन्दिर. Znajdujemy opis świątyń w wychwalanym pod niebiosa Lonely Planet. Jest nawet wzmianka. Światynia Shivy, duża i tyle z opisu. Niektóre bary mają dłuższy opis w tej książce. Niezbyt wiele jak na największą świątynie poświęconą Shivie na świecie i najważniejsze miejsce dla wyznawców hinduizmu.
Świątynie Pashupatinath znajdują się w odległości kilku kilometrów od naszego hotelu. Próby złapania taksówki spełzają na niczym. Wiadomo - Feeeestival time. Idziemy z mapą w kierunku kompleksu. Odwiedzamy podwórka mijanych domów więc dystans do Pashupatinath zmniejsza się powoli. Mniej więcej po przejściu połowy drogi zatrzymujemy transport i szybko podjeżdżamy pod świątynie.
Festiwal ma także swoje dobre strony poza lenistwem taksówkarzy i sprzedawców. Swoją drogą po co kierowcy siedzą na postojach taksówek jak nie chcą jechać? Z okazji święta ze świątyń idzie procesja z długimi dzidami bijąc w bębny. Krzyczą, śpiewają, tańczą. Część uczestników ma czarne czapki (zwane topi) co oznacza że świąteczne. Kolorowe są noszone na dzień powszedni, a wszyscy urzędnicy muszą je nosić podczas pracy w biurach. Przed wejściem do kompleksu leżą wielkie stosy drewna - zapewne przeznaczone do palenia ciał nad rzeką. Wzdłuż drogi prowadzącej do głównego wejścia porozkładali się sprzedawcy, oraz różnego rodzaju punkty usługowe. Masaż, czyszczenie uszu, przycinanie brody oraz włosów w nosie - oferta jest szeroka.
Przepychamy się przez kolorowy tłum w kierunku wejścia. Wejście jest płatne, ale mogło być drożej. Za murami znajduje się kilka większych i mniejszych świątyń, a przez środek przepływa rzeka Bagmati, która jest odgałęzieniem Gangesu. Świątynie Pashupatinath mają podobną rangę dla Nepalczyków jak Varanasi dla Hindusów. Tutaj odbywają się ceremonie palenia ciał w miejscu zwanym Arya Ghat, a woda z Bagamti zmywa grzechy. Bóg Shiva któremu zostały poświęcone świątynie jest stwórcą wszystkiego co istnieje, ale także władcą śmierci i ma moc niszczenia. W marcu w Pashupatinath jest obchodzone święto Maha Shiva Ratri poświęcone patronowi świątyń. W tym jedynym dniu w roku wszyscy Nepalczycy są równi, także rodzina królewska bierze udział w uroczystościach razem z poddanymi. Podczas święta palenie marihuany jest legalne jako sposób czczenia boga. Hipisi przybywający ochoczo do Nepalu w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych stawali się wyjątkowo pobożni i czcili Shivę przez cały rok.
Arya Ghat
Wzdłuż brzegu zostały rozstawione kamienne podesty na których palone są ciała. Podestów jest kilkanaście, a w chwili gdy przychodzimy to na kilku z nich palą się stosy. Do głównej świątyni znajdującej się przy miejscu gdzie palone są ciała mają wstęp tylko hinduiści, a pozostali mogą oglądać świątynie z drugiego brzegu rzeki. Gdy proces palenia dobiega końca, mężczyzna z długim, grubym kijem rozbija pozostałe w żarze kości i spycha je do wody. Następnie spłukuje platformę i i układa nowy stos. W tym miejscu płytka woda jest czarna od zwęglonych resztek. Prawdopodobnie co kilka dni drewno jest przepychane dalej z nurtem rzeki, w przeciwnym przypadku miejsce pochówku szybko by się zapełniło.
Przechodzimy przez most w kierunku równo ustawionych białych świątynek. W tym miejscu pojawiają się licznie sadu. Święci mężowie, którzy według tradycji powinni mieć włosy długości swojego ciała. Sadu ubrani we wszystkie odcienie pomarańczowego siedzą pod murami z zaplecionymi długimi, brudnymi dredami (chociaż niektórzy docenili jakość polarów North Face). Wymalowane na żywe kolory ciała przykuwają z daleka uwagę odwiedzających. Z informacji które na ich temat czytaliśmy to król Nepalu przyznaje każdemu z nich co roku solidną porcję marihuany. Ma ona stanowić dar i umożliwiać czczenie Shivy poprzez palenie boskiego zioła. Sadu traktują to jako swoją pracę poważnie, a dodatkowo ochoczo wyciągają rączki po pieniądze, które błyskawicznie znikają w zwojach ich pomarańczowych strojów.
Robimy sobie kilka zdjęć ze świętymi i przechodzimy do części kompleksu zwanej świątyniami małp. Zwierzaków są tutaj całe stada. Skaczą między kamieniami na których został wyryty znak Shivy - trójząb. Zaglądamy gdzie tylko się da. Na końcu kompleksu znajdują się domy mieszkalne gdzie mieszkańców nie stać nawet na drzwi wejściowe - funkcję powyższą wypełnia pozbijany kawał dykty wyglądający jak puzzle.
Przy jednej ze świątynek - pagód siedzi dwóch świętych i zachęca do zrobienia z nimi zdjęcia. Grzechem byłoby niezrobienie sobie z nimi fotki. Ciekawie są pomalowani, ale jeden z nich to chyba podróba - ma tłusty brzuszek i siwą brodę, ale dredów się nie dorobił. Po sesji jeden z nich stwierdza ”hundrtet dolarrrr okej”. Nie wypada się z nim nie zgodzić że jest to godziwa stawka, ale uznajemy że „tu dolar” też być okej. Mlaskają i załamują ręce, ale szybciutko chowają pieniądze w zwoje materiału.
Obchodzimy świątynie natrafiając po drodze na ślub z panną młodą wystrojoną w czerwone sari w roli głównej. Udaje nam się również wejść nieświadomie (no może prawie nieświadomie) do świątyni przeznaczonej tylko dla miejscowych, ale szybko zostajemy wypchnięci. W ten sposób krążąc po kompleksie wracamy blisko punktu gdzie weszliśmy. Sadu nadal okupują okolice rzeki w oczekiwaniu na datki. Czerwone od narkotyków oczy wypatrują turystów.
Po drugiej stronie rzeki wśród strug deszczu rozpoczyna się ceremonia kremacji. Różni się ona znacznie od tych które widzieliśmy w Varanasi. W Indiach udział kobiet w ceremonii był zabroniony, ponieważ płacz uniemożliwia duszy opuszczenie ciała i ewentualne zbawienie - Nirwanę. W Nepalu kobiety trzymają się na uboczu, ale uczestniczą w rytuale. Według wierzeń spalenie zwłok pozwala uwolnić duszę i przygotowuje ją do nowego wcielenia. Cykl może zostać przerwany jeżeli ciało zostanie spalone, a prochy wrzucone do świętej rzeki - w Nepalu do Bagmati, a w Indiach do Gangesu w Varanasi. Wraz z wrzuceniem prochów do życiodajnej wody kończy się wędrówka duszy i idzie ona bez kolejnych kroków wędrówki (Samsary) do nieba.
Ciało jest układane na stosie i zdejmowane są sznury z kwiatów, oraz kolorowa tkanina. Żałobnicy obchodzą kilkukrotnie stos modląc się. Polewają ciało olejkami i substancjami które mają ułatwić palenie. Według tradycji wdowa musi wyrzucić do rzeki w pobliżu stosu szatę ślubną, co ma symbolizować koniec okresu w życiu. W chwili gdy kobieta podchodzi do brzegu dwóch malców wskakuje do do gęstej od popiołów i brudu wody i rzuca się w kierunku miejsca gdzie stoi stos. Łapią sari nie później niż dwie sekundy po dotknięciu przez nie wody. Wyciągają szatę z szerokimi uśmiechami na twarzach. Prawdopodobnie przedstawia ona dla nich dużą wartość i zostanie sprzedan. Tradycji stało się zadość, a biedni zarobili. Nic w przyrodzie nie ginie. Po modlitwach najstarszy syn umieszcza płomień w ustach zmarłego i stos zostaje podpalony. Pali się przez kilka godzin, podczas których syn czuwa przy stosie.
Kiedy odchodzimy to na kolejnych platformach zaczynają płonąć nowe stosy. Mijamy tłumy pielgrzymów kierując się do wyjścia. Przy wejściu gdzie rozpoczynaliśmy zwiedzanie, tuż przy wysokiej klasy toaletach typu dziura-w-ziemi-drzwi-brak (płatnej - cała rodzina czeka na opłaty) stoi wysoka zbudowana z wkopanych w ziemię bambusów huśtawka. Gęsty tłum okupuje okolicę zabawki. Przy każdym bujnięciu cała konstrukcja przechyla się potężnie, ale no risk no fun. Miejscowi huśtają się aż do poziomu na górze huśtawki.
Po kilku bujnięciach użytkownik jest zatrzymywany i zrzucany niemalże siłą prze czekających. Kobiety i dziewczynki zażarcie walczą o miejsce na krzesełku. Wiek nie gra roli, bo bawić chce się każdy. Często huśtają się we dwójkę nadwyrężając konstrukcję. Po kilkunastu minutach pęknięcie na górze powiększa się. Do grupki podchodzi policjant i próbuje odciągnąć chętnych do zabawy. Niewiele to daje. Zabawa trwa w najlepsze. Pewnie będą się bujać aż któreś z nich obudzi się na izbie przyjęć po przeleceniu trzydziestu metrów w głąb zabudowań.
Z rzeczy znajdujących się na naszej liście „must see” zostały nam do zobaczenia dwie buddyjskie stupy - Bodnath i Swayanbunath. Przyznajemy się ze skruchą że po zobaczeniu kilku stup każda kolejna wygląda właściwie identycznie więc decydujemy się na zobaczenie tylko jeden z nich - Bodnath.
Zatrzymaną pod Pashupatinath taksówką z mnóstwem koralików zawieszonych na lusterku jedziemy pod stupę. Leje z małymi przerwami od rana, jak widać monsun nie chce jeszcze odpuścić. Stupa jest faktycznie spora, a narysowane cztery pary wszystkowidzących oczu Buddy wyglądają jakby obserwowały krytycznie otoczenie. Bodnath została wybudowana około pięciuset lat temu i jest uważana za jedną z najważniejszych stup w Nepalu. Stanowi miejsce pielgrzymek z Nepalu, Tybetu i Indii. Wierni obchodzą stupę i kręcą młynki na których zostało napisane „Om Mani Padme Hum”, co oznacza „klejnot jest ukryty w lotosie”. Ładnie.
Uchodźcy z Tybetu znaleźli w tym miejscu schronienie, a także możliwość zarobienia kilku rupii dzięki sprzedaży wróżb i płyt CD z mantrami. Na terenie przylegającym do stupy znajduje się kilka świątyń tybetańskich w których umieszczono olbrzymie młynki modlitewne, które trzeba obchodzić. Przy ołtarzach stoją portrety Dalajlamy. Nad okolicą unoszą się dźwięki mantr odmawianych przez mnichów, lub odtwarzanych z odtwarzaczy wystawionych przed sklepami.
Kryjąc się przed deszczem zwiedzamy wszystkie sklepy, które ciasno otaczają stupę. Jednak sprzedawcy podają zaporowe ceny i są dosyć nieustępliwi. Pomimo dobrych chęci żadna z transakcji nie dochodzi do skutku, a przed wyjazdem mamy w planach zapełnić plecaki. Gdy zakręciliśmy już trzystoma młynkami lub więcej i obeszliśmy stupę jak każdy porządny pielgrzym, łapiemy taksówkę i wracamy w okolicę Durbar Square żeby zgubić się w plątaninie uliczek. Znalezienie taksówki nie stanowi już problemu. Może po kilku dniach festiwalu taksówkarze mają większą motywację do pracy po tym jak przepalili już zarobione wcześniej pieniądze.
W wracamy na Thamel Street, aby kupić bilety na autobus do Pokhary. Na kilka dni opuszczamy Katmandu. Świątynie Pashupatinath zrobiły na nas olbrzymie wrażenie.