Nasza podróż do Limy będzie trwała trzy dni. Pierwszym etapem jest Madryt, a następnie po dwóch dniach lecimy przez Atlantę do stolicy Peru. W dniu odlotu Warszawa po raz pierwszy tej zimy zostaje zasypana śniegiem. Z każdą minutą mgła się zagęszcza zwiększając prawdopodobieństwo przesunięcia wylotu. Na szczęście uwzględniliśmy dwa buforowe dni pobytu w Madrycie specjalnie na tego typu okoliczności więc wszystko jest pod kontrolą.
Lot z Warszawy do Madrytu przebiega bez zakłóceń. Szybka odprawa i wsiadamy do samolotu. Lądujemy z niewielkim opóźnieniem, a do centrum dostajemy się metrem. Okazuje się, że nas hotel znajduje się na głównej ulicy. Z zewnątrz budynek wygląda imponująco, ale wewnątrz już trochę gorzej. To dobrze, bo możemy być pewni że od lądowania w Limie standard hoteli będzie spadał i spadał i spadał… Pogoda nie rozpieszcza, więc robimy tylko rundkę po głównych ulicach i placach.
Gdy wieczorem włączamy na kilka minut telewizor, dowiadujemy się że na jutro zostały zaplanowane protesty rolników i do miasta ściągnięto posiłki policji obawiając się zamieszek. Manifestacje mają się odbywać kilkadziesiąt metrów od naszego hotelu. No i faktycznie gdy następnego dnia chodzimy po mieście (nie pamiętając już o przestrogach) zauważamy niezliczone ilości pojazdów oczyszczania miasta. Po chwili wiemy co jest tego przyczyną. Rolnicy wpadli na doskonały pomysł uprzykrzenia życia mieszkańcom stolicy. Przyjechali do miasta z tysiącami owiec, które podczas pochodu „dekorowały” jezdnie i chodniki. Pasterze z kijami pośpieszają zwierzęta, muzykanci hałasują, część rolników jeździ na koniach, a policja biega dookoła. Barwny korowód idzie głównymi ulicami na główny plac miasta – Puerta del Sol znajdujący się w pobliżu naszego hotelu. Odbywa się bez poważniejszych incydentów, ale miasto zostaje sparaliżowane.
Ponownie po powrocie do hotelu włączamy na dziesięć minut telewizor. Pierwszy news: w Limie policja próbowała usunąć nielegalny targ z warzywami i owocami. Wywiązała się szarpaniana, bijatyka, a następnie regularna bitwa z policją zakończona strzelaniną. Zdjęcia przedstawiały krajobraz jak po bitwie. Do Limy docierają oddziały policji z prowincji gdyż władze obawiają się zamieszek. Dobrze trafiamy wiadomości – przynajmniej na temat, ale jak tak dalej pójdzie to strach będzie włączać telewizor.
W dniu lotu do Atlanty chcemy sprawdzić prognozę pogody – włączamy telewizor. Po raz trzeci otrzymujemy rzeczowe informacje. Nad USA nadciąga huragan Sandy i prawdopodobnie większość lotów na wschodnie wybrzeże zostanie odwołana. Jedziemy niepewni na lotnisko licząc, że Sandy nie dotrze do Atlanty znajdującej się w głębi lądu. Na lotnisku zamieszanie, sprzeczne informacje i tłumy zirytowanych pasażerów. Na tablicy informacyjnej z każdą minutą powiększa się liczba lotów odwołanych do Stanów. Obsługa szuka chętnych do oddania biletów do Atlanty. Nie oddajemy. Na lotnisku w Atlancie panuje poważne zamieszanie, na telewizorach wyświetlane są kolejne doniesienia o stratach spowodowanych przez huragan. Nowy Jork został wyłączony z lotów i dołączają do niego kolejne miasta. Strach oglądać telewizję, bo trudno dostać gorsze informacje. Dalej może być już tylko lepiej. Trzy razy włączyliśmy telewizor i za każdym razem otrzymaliśmy newsy z różnych części świata i za każdym razem dotyczyły one naszego wyjazdu. Dalej nie będziemy już mieli tego problemu – następny raz zobaczymy telewizor za miesiąc. Dolatujemy do Limy.