Geoblog.pl    rafalsitarz    Podróże    Nepal i południowe Indie w trzy tygodnie.    Jeden dzień w Delhi
Zwiń mapę
2012
08
lut

Jeden dzień w Delhi

 
Indie
Indie, Delhi
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 8767 km
 
http://www.rafalsitarz.com/blog/nepal-indie_2010/

Zostajemy jeden dzień w Delhi. Na jutro mamy zaplanowany lot tutejszymi liniami do Katmandu w Nepalu. Nie mając jeszcze zaufania do rozkładu lotów wolimy zarezerwować sobie jeden dzień pomiędzy lotami, aby uniknąć ewentualnych komplikacji.

Dzień rozpoczynamy od nauki nowego określenia: „feeeestival time”. Brzmi niewinnie, ale pod tym sformułowaniem kryje się wytłumaczenie na wszystko z czym będziemy mieli styczność przez najbliższe dni. Taksówkarz stoi przy krawężniku, ale zapewne nie będzie chciał z nami pojechać. Dlaczego? Festival time. Dlaczego coca-cola jest trzy krotnie droższa niż wczoraj? Festival time. Taksometr pokazuje sto rupii, a kierowca chce trzysta. Powód? Ten sam. Ogólnie jest to wytłumaczenie na wszystko co nas otacza. Oczywiście zaklęcie można odwrócić papierkami z podobizną Ghandiego.
Główna ulica starego bazaru.

Zaczynamy od przechadzki po „zmodernizowanym” bazarze. Modernizacja polegała na poszerzeniu głównej ulicy obcinając okoliczne zabudowania. Sklepy są w dużej części pozamykane. Budynki przy głównej ulicy straszą pozrywanymi balkonami. Zdarza się że przy poszerzaniu ulicy obcięto w mieszkaniach pokoje i teraźniejsze tarasy to kawałki poprzecinanych pokojów - stoją stoliki, wentylatory, są przejścia do innych pokojów. Widać że porządki trwają już jakiś czas, bo część sklepów kończy wstawiać nowe drzwi, a w mieszkaniach pojawiają się nowe ściany z oknami.

Ruszamy na zakupy (przynajmniej tak się nam początkowo wydaje) na główne rondo w Delhi przy podziemnym bazarze Palika. Miasto opustoszałe w stosunku do tego co utkwiło nam w pamięci z ostatniego pobytu w Delhi. Próbujemy kupić cokolwiek dla zabicia czasu, ale oferowane na ulicach śmieci nie nadają się do czegokolwiek (nawet podczas festival time). W Delhi odwiedziliśmy już wszystkie główne zabytki, a bilety wstępu są stosunkowo drogie, pomijając już że turysta płaci za wejście około dwudziestu pięciu razy więcej niż miejscowy. Zapowiada się więc błądzenie i całodzienny spacer po mieście.
Na targu z warzywami i owocami.

Krążymy po okolicach bazaru chcąc pobłądzić po plątaninie starych uliczek. Kluczymy po targu z owocami i warzywami, który jest rozłożony we wnękach ulic, oraz pod murami budynków. Towary bez względu na to czy są sprzedawane ze straganów, czy też z koca leżącego na brudnej ziemi zawsze są starannie ułożone. Sprzedawcy siedzą na skrzynkach i zachwalają swój towar. Kalkulatory są nadal uważane za niepotrzebny wynalazek - wszystko jest liczone na kartkach, a towar ważony na wagach które albo wiszą przyczepione do sufitów, albo sprzedawca musi je wziąć do ręki i podnieść aby ich użyć. Targ się kończy i włóczymy się po pustych uliczkach mijając co jakiś czas ludzi śpiących pod murami domów. Na jednej ze ścian (był to kiedyś budynek, ale została tylko frontowa ściana) ktoś urządził sobie łazienkę - wisi ręczniki oraz przybory do mycia.
Łazienka na środku ulicy.

Delhi samo w sobie jest fascynujące - gdy skończą się zabytki opisywane w przewodnikach można spokojnie ruszyć w miasto i przyglądać się toczącemu tutaj życiu. Dochodzimy do kolejnego targowiska, które jest w 90% zamknięte. Ciekawe jest to że wraz z powiększaniem się sklepów, lub też ilości osób w nich mieszkających - do lepianek były dobudowywane kolejne piętra. Często ostatnie piętro to rozłożony na kijach namiot - prawdopodobnie właściciele boją się że zrobione z gliny i drzewa domy nie wytrzymają dodatkowego ciężaru. Niestety nie ma możliwości dobudowania schodów tak więc o ściany domów poopierane są drabiny po których mieszkańcy dostają się do poszczególnych pokojów. Warto dodać że drabiny w większości przypadków są już mocno skorodowane i mieszkańcy wykazują się dużą odwagą korzystając z nich.

Okrężną drogą wracamy na stary bazar gdzie wśród przechodniów, jeżdżących ryksz, samochodów, motorów oraz placów budowy ludzie grają w krykieta. Odbita piłka leci wysoko nad głowami przechodniów aż w końcu na kogoś spada. Nikt nie reaguje - przecież to sport narodowy.

Ruszamy do centrum w okolice Palika Bazar. Większość sklepów jest pozamykana, wyjątek stanowią sprzedawcy napojów, książek i kilka sklepów z elektroniką i ubraniami sportowymi. Miasto jest zadziwiająco spokojne i puste. Niewiele mamy tutaj zajęć - nie ma co kupić, nawet jeżeli byśmy bardzo chcieli. Ruszamy rikszą pod Czerwony Fort i na targ z przyprawami - jedno z naszych ulubionych miejsc w Delhi. Pod fortem przechadzają się niemrawo pojedynczy turyści i przyjezdni Hindusi - przyjeżdżają całymi rodzinami aby zobaczyć główne zabytki stolicy. Wyglądają na bardzo zagubionych.

Przed wejściem na teren Czerwonego Fortu - Lal Kila czeka nas rewizja przez znudzonych wojskowych. My robimy fotki tubylcom, oni robią nam - przeważnie starymi aparatami na klisze. Przed fortem straszy niesfornych zwiedzających informacja że rzucanie śmieci będzie karane karą 50 rupii czyli 1 USD. Groźba jest skuteczna i nikt nie śmieci. Idziemy na długi spacer na targ z przyprawami. Pustka. Ulice są opustoszałe, nikt nie pracuje, sklepy są pozamykane. Nie wiemy czy przyczyną są Commonwealth Games, czy też trwający festiwal. Targ nie funkcjonuje - ciekawe jak udało się tego dokonać władzom? Może ktoś jednak jest w stanie zapanować nad tą olbrzymią masą ludzi. Chodzimy po całkowicie zniszczonych dzielnicach mieszkalnych. Zburzone budynki, rozpadające się lepianki, drzewa wyrastające ze ścian zamieszkałych budynków, pod domami stoją samochody które już nigdy nie pojadą. Ludzie czekają w kolejkach do beczkowozów po wodę, a jest to centrum Delhi.

Naszą uwagę przykuwa niecodzienna scenka. Na środku zazwyczaj ruchliwej ulicy stoi kilka szafek. Z jednej z nich wychodzi potargany malec. Wygląda na to że chwilowo szafki są jego domem. Malec siada przed szafkami i patrzy się bezmyślnie przed siebie. Dajemy mu banknot - rozgląda się nieprzytomnym wzrokiem i uśmiecha nieśmiało. Robimy kilka zdjęć i dziecko chowa się w szafkach. Docieramy do miejsca gdzie prawdopodobnie nie powinniśmy chcieć się znaleźć. Nie jesteśmy w stanie jednoznacznie określić gdzie jesteśmy. Otóż to na długim wiadukcie powstało małe miasteczko. Wzdłuż balustrady potworzyły się „namioty” - poukładane deski, skrzynki kilka kijów, koce i brezent tworzą poszczególne miejsca zamieszkania.

Przed domami - na ulicy stoją garnki, baniaki z wodą, leżą szmaty. Pośród tego przechadzają się kobiety w kolorowych sari i bawią się dzieci. „Namioty” są poustawiane na chodnikach wzdłuż dość szerokiej drogi. Na środku jednego z pasów ruchu leży nieprzytomny , chudy Hindus, którym nikt się nie interesuje - wygląda na pijanego. Może nieżywy? Przy drodze stoi rower z przyczepą na której stoi drewniana buda - jest to mobilna poczta. Można z niej nawet zadzwonić do Europy. Całe to miasteczko zdecydowanie zawęża ulicę, ale nie widać jakichkolwiek prób jego usunięcia. Abstrakcja.

Stwierdzamy że nie jest to miejsce w którym czujemy się dobrze komfortowo i bezpiecznie. Łapiemy rikszę aby pojechać pod India Gate i parlament. Dzisiaj wśród wszechogarniającej pustki nic się tam nie dzieje. Decydujemy się na powolny powrót do hotelu. Jutro mamy lot do Kathmandu - trzeba się dobrze wyspać. Jak na jeden dzień widzieliśmy wystarczająco dużo.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (14)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedzili 3% świata (6 państw)
Zasoby: 55 wpisów55 19 komentarzy19 627 zdjęć627 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróżewięcej
27.10.2012 - 27.10.2012
 
 
10.10.2012 - 10.10.2012
 
 
22.08.2012 - 14.10.2012