Geoblog.pl    rafalsitarz    Podróże    Nepal i południowe Indie w trzy tygodnie.    Do świątyń Madurai
Zwiń mapę
2012
08
lut

Do świątyń Madurai

 
Indie
Indie, Madurai
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 74321 km
 
Nie nadajemy się do tak zwanej turystyki wypoczynkowej. Po kilku dniach spędzonych w Cochin zaczyna nam brakować brudu indyjskich ulic i decydujemy się na odwiedzenie tamilskich świątyń. Pierwsze z nich znajdują się w oddalonym o trzysta kilometrów Maduraju. W Indiach jest to daleko i blisko zarazem. Z jednej strony podróż będzie trwała co najmniej kilka godzin, a z drugiej to patrząc realistycznie trudno żeby było coś bliżej w tak olbrzymim kraju.

Jedziemy pociągiem przez całą noc pomimo tego że odległość jest teoretycznie niewielka. Wykupioną mamy wersjeluksusowa - sleeper z ac. W środku gdy wsiadamy towarzystwo śpi na półeczkach za zasłonkami. Temperatura jak w lodówce, a wiadomo że czym zimniej tym większy luksus. Szczerze mówiąc standard jest zdecydowanie wyższy niż na PKP. Na przykład jest prąd i są koce do przykrycia (w miarę czyste). Płacisz to masz tak zimno że szczękasz zębami, a pasażerowie w wagonie obok maja ponad trzydzieści stopni na plusie i gwarantowany zaduch. Indie to kraj dobrze zorganizowanych nierówności.

Nad ranem zaczyna się ruch w interesie. Omija nas bekanie i krzyki przez telefony komórkowe - wszak jedziemy S klasą, ale na arenie pojawiają się sprzedawcy wszystkiego. Oferta jest szeroka. Chłopaki w kraciastych pomarańczowych koszulach proponują kawę, roznoszą herbatę krzycząc 'czaaaaj, czaaaj, czaaj'. Można także dostać ciepły zestaw śniadaniowy, chipsy, napoje krótko mówiąc: full serwis. Co jakiś czas przebiega ekipa sprzątająca. Jeden chłopak z miotełką, kolejny polewa korytarz jakimś podejrzanym płynem, następny biedak przybiega aby go wytrzeć, po czym jeszcze inny psika jakimś dezodorantem wagon. Procesje zamyka facet który zbiera ankietę na temat czystości. No i w ten sposób problem bezrobocia może zostać przynajmniej częściowo rozwiązany.

Jedziemy przez tereny coraz bardziej przypominające północne Indie. Gdzieniegdzie widać jeszcze chrześcijańskie kościoły, ale wzdłuż dróg siedzą grupki ludzi przy rozsypujących się budynkach - ten klimat zdecydowanie bardziej nam odpowiada. Po środku niczego zatrzymujemy się aby przepuścić pociąg jadący z naprzeciwka. Widać że często dochodzi w tym miejscu do tego typu manewrów ponieważ tamilska rodzina wietrząc interes, zrobiła z kilku gałęzi i kawałka folii namiot w którym teraz mieszka. Mężczyźni podchodzą do pociągu próbując sprzedać drobiazgi, a kobiety siedzą przed szałasem i gotują papkę na ognisku. Podczas podróży przez Indie trudno się nudzić.

Dworzec w Maduraju nie charakteryzuje się niczym specjalnym. Trochę brudu, kilka peronów, mnóstwo ludzi. Kupujemy mapę i okazuje się że możemy dojść na piechotę do świątyń, które są celem naszej wizyty w mieście. Tuktukarze jak insekty obsiadają nielicznych turystów, ale odganiamy ich z gracją. Po chwili z oddali widać charakterystyczne świątynne wieże pokryte setkami małych, pomalowanych na kolorowo postaci.

Wzdłuż dziurawej drogi rozłożyły się kramiki z jedzeniem, bary uliczne, punkty pocztowe (takie jak ten po lewej stronie na zdjęciu) i sklepy ze złomem elektronicznym oraz AGD. Magnetowidy, stare „kaseciaki”, małe aparaty fotograficzne na klisze i inne sprzęty które w Europie dawno zostały już posłane na wysypiska śmieci. W Tamilnadu są to przedmioty bardzo pożądane, a sklepy które je oferują doskonale prosperują. Na jednym ze straganów chcemy kupić pilota do kina domowego, ale mnogość dostępnych modeli zmusza nas do kapitulacji. Bogactwo oferty każdego ze straganów przewyższa wszystko co można znaleźć w naszych galeriach handlowych. Jeżeli sprzedawca nie ma potrzebnego przedmiotu to wysyła kolegów którzy wiedzą już gdzie szukać. Znajdą, przyniosą, doradzą i sprzedadzą wszystko co potrzebne, a przeważnie wszystko co nie jest potrzebne.

Boczne uliczki pełne są kapliczek poświęconych przeważnie Ganeshi - bogowi o wyglądzie grubego chłopczyka z głową słonia, zaliczanego do najbardziej popularnych bóstw w Indiach, który ma przynosić szczęście. Główna świątynia w Maduraju - Meenakshi Dundereswar (prościej nazwę jest przeczytać w oryginale: மீனாட்சி அம்மன் கோவில்/திருஆலவாய்) to centralny punkt Madurai, można powiedzieć że miasto zostało wybudowane wokół świątyni, a budynki są poprzyklejane do murów świątynnych. Ulice oplatają świątynie tworząc prostokątne kształty mające symbolizować kosmos.

Świątynie są otoczone trzema pierścieniami murów. W każdym z nich stoją olbrzymie wieże z setkami świeżo odmalowanych figurek. Wieże są najwyższe w zewnętrznym pierścieniu i zmniejszają się ku środkowi. Wewnątrz środkowego pierścienia znajduje się złota świątynia - najświętsze miejsce w kompleksie. Wstęp do środka mają tylko wyznawcy hinduizmu i jest to ściśle przestrzegane. Gdy przechodzimy przez bramę w pierwszym pierścieniu musimy zostawić buty i zakryć kolana. Wiąże się to z koniecznością zakupu lungi - czyli pasa materiału, który zakładam jak sukienkę.

Ziemia pali nagrzana od słońca, a my obchodzimy świątynie na bosaka. Tłumy Hindusów siedzą przy wejściach i czekają na coś bliżej nie określonego. Wchodzimy do środka - do budynków otaczających najświętszą część. Wewnątrz wysokich świątyń , których dach jest oparty na licznych kolumnach, panuje półmrok. Wytarte kamienie przyjemnie chłodzą stopy. Przy figurkach bogów stoją świeczki i lampy oliwne rzucając nikłe światło na malowane ściany. Sufity są bogato zdobione malowidłami przedstawiającymi bogów. Pielgrzymi krążą między kapliczkami i sprawiają wrażenie jakby mieli określoną trasę pomimo że poruszają się w różnych kierunkach.

Po środku kompleksu znajduje się staw, który obecnie przypomina bardziej bagno, w określonej porze roku gdy wody jest pod dostatkiem odbywają się w tym miejscu rytuały. Kupujemy bilety w kasie stojącej wśród kolumn i idziemy w kierunku wskazanym przez kasjerkę. Wchodzimy do kolejnej części, gdzie pielgrzymi stoją w długiej kolejce. W pewnym momencie rozlega się krzyk i jacyś mężczyźni zaczynają machać wściekle w naszym kierunku. Gwar zaczyna się robić coraz większy więc podejrzewamy że nie znajdujemy się w miejscu w którym możemy. Mamy rację. Okazuje się że nie powinniśmy byli dostać biletu, a przede wszystkim zostać wpuszczonymi do środka. Pogodni i przyjaźnie nastawieni Hindusi potrafią być w takich sytuacjach nieprzewidywalni i agresywni. Szybko wycofujemy się i odzyskujemy pieniądze za wejściówki. Odwiedzamy kolejne kapliczki bogów, których posążki są smarowane przez wiernych olejkami, oraz barwnikami. Większość figurek lśni od płynów którymi zostały natarte. Dowiadujemy się że kompleks jest zamykany i musimy na kilka godzin wyjść, gdyż świątynie będą w tym czasie sprzątane. Jest to magiczne miejsce i nie wystarczyło nam czasu aby zobaczyć je dokładnie i bez pośpiechu. Postanawiamy zobaczyć miasto i wrócić po południu.

Opuszczamy budynki i zabieramy z przechowalni nasze buty. Tłumy pielgrzymów wychodzą ze świątyń w poszukiwaniu jedzenia. Mamy przekrój wszelakich grup społecznych. Różnorodność strojów zarówno mężczyzn jak i kobiet jest fantastyczna. Wzory sari, kolory i hafty są niesamowite, a najciekawsze jest to że mają specjalne znaczenie i wtajemniczonym pozwalają określić region jak i status społeczny ich właścicielek. Sprzedawcy, czyściciele uszu, żebracy i naciągacze tworzą interesującą mieszankę. Znaczna grupa kobiet nosi ogromne kolczyki w nosach, a uszy mają rozciągnięte od olbrzymich kółek, które w przeszłości miały być ozdobami.

Z racji tego że miasto „przyrosło” do świątyń to poruszanie się po okolicy nie przedstawia problemu i przesuwamy się w kolejnych pierścieniach otaczających kompleks. Dajemy się zaciągać do sklepów, siadamy z pielgrzymami przyglądając się z zaciekawieniem. Znajdujemy taras z którego widać świątynie z góry. Pomalowane na jaskrawe kolory figurki pokrywające wieże lśnią w słońcu. Na wieże nie można obecnie wchodzić ponieważ były modnym punktem popełniania samobójstw.

Zmęczeni decydujemy się na wynajęcie rykszy żeby krążąc wąskimi uliczkami spędzić czas pozostały do otwarcia świątyń. Chętnych przewoźników nie brakuje więc szybko znajdujemy rykszarza i po krótkich pertraktacjach mamy zapewniony przejazd po mieście.

Madurai sprawia wrażenie miasta dosyć biednego, ale radzącego sobie ze swoimi problemami. Targi, niezliczona ilość straganów, a także dziesiątki krawców którzy za miejsce pracy obrali sobie jedną ze świątyń sprawiają że miasto wciąga na długie godziny. Rozległy targ z warzywami przyciąga gospodynie z całego miasta. Sprzedawcy siedzą z towarem rozłożonym na ziemi. Przeważnie mają dwa lub trzy rodzaje artykułów, a gdy towar się skończy to idą do domu - zarobili już wystarczająco i mają wolne. Interesujący jest targ bananów z „dojrzewalnią” owoców, który został usytuowany wzdłuż długiej zacienionej ulicy. Banany są małe i przeważnie w kolorze brunatnym. W Polsce zostałyby uznane „na oko” za zepsute, ale tutaj jest to przysmak. Wielkie kiście owoców są pozawieszane na kijach, a część która nie nadaje się jeszcze do sprzedaży trzymana jest w małych lepiankach. Wśród kadzideł i wilgoci owoce dojrzewają najszybciej.

Wracamy do wysprzątanych świątyń. Stosy kwiatów, świeczek i ofiar zostały usunięte z kapliczek aby zrobić miejsce na dary od kolejnej fali pielgrzymów. Kapłani odprawiają rytuały, chodzą ze świecami, świątynny słoń robi obchód kompleksu, a wierni modlą się przy kapliczkach, lub leżą na ziemi przed posągami bóstw. Madurai żyje tak jak przed wiekami.

Spędzamy w świątyniach czas do zmroku i wracamy na dworzec. Pobyt w mieście obył się bez kłótni z przewoźnikami, straganiarzami i naciągaczami. Aby tradycji stało się zadość sytuację ratuje para pracująca na „poczcie”. Jako że zostało nam sporo czasu do odjazdu pociągu, a nasze bagaże leżą bezpiecznie w przechowalni to ruszamy na poszukiwanie miejsca z którego można zadzwonić do Polski. Nie musimy długo szukać. Przed dworcem stoi obszerna buda w której z wyjątkiem lady w oknie na której stoją dwa zdezelowane telefony nie ma innego wyposażenia. W środku na podłodze leży staruszka i śpi rozebrany do pasa dobrze odżywiony Hindus. Dowiadujemy się po „no-good-little-english” że cena za połączenie jest wyższa niż gdzie indziej o jakieś dwadzieścia procent i dzwonimy. Po zakończeniu rozmowy czeka nas oczywiście zaskoczenie. Normalna cena za połączenie powinna wynieść około sześćdziesięciu rupii, a z ceny za impulsy którą napisała wcześniej właścicielka wynika że mamy zapłacić osiemdziesiąt, ale po zakończeniu chce już trzysta. Nie trzeba dodawać że „no-good-little-english” zamienił się na całkowity brak zrozumienia sprowadzający się do okrzyków „rupieeee!”. Pani się drze, że chce rupie, my rysujemy jej że to nie wychodzi z prostego dodawania, ona wrzeszczy dalej w hindu jeszcze głośniej. Po chwili grubasek zaczyna wymachiwać z budy grubym kijem, ale pomimo zachęty nie chce wyjść na zewnątrz. Za każdym razem gdy odwracamy się w jego stronę to macha drąc się wniebogłosy, ale stawia równocześnie profilaktycznie krok do tyłu. Jako że pani tylko krzyczy w niezrozumiałym języku i prośby aby mówiła po angielsku nie dają skutku to zostawiamy sto rupii i wśród wrzasków idziemy po bagaże. Odbieramy plecaki, ale przedsiębiorcy nie odpuszczą możliwości wyciągnięcia pieniędzy z darmowego bankomatu zwanego turystami. Grubasek z kijem nie zebrał się na odwagę aby wyjść, ale dziarska staruszka szarpie nas za rękawy i plecaki. Miejscami ciągniemy ją po wytartej posadzce idąc w kierunku pociągu. Robi się zamieszanie bo woła ochronę pociągu z wielkimi strzelbami w stylu Winnetou. Chłopaki mówią trochę po angielsku więc tłumaczymy o co chodzi. Kobiecina macha nam przed nosami pięścią krzycząc. Dyskusja nie ma większego sensu, zaczynamy się więc upierać żeby oddała dwadzieścia rupii które zapłaciliśmy za dużo. Jak zwykle to działa. Bez dalszych przeszkód znajdujemy nasz wagon i jedziemy do Trichi, aby zobaczyć kolejne świątynie. India nice country - bez dwóch zdań. I jak nie kochać Indii?

 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (13)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedzili 3% świata (6 państw)
Zasoby: 55 wpisów55 19 komentarzy19 627 zdjęć627 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróżewięcej
27.10.2012 - 27.10.2012
 
 
10.10.2012 - 10.10.2012
 
 
22.08.2012 - 14.10.2012