Geoblog.pl    rafalsitarz    Podróże    Przyjemne podróżowanie po Chinach? Niemożliwe!    Z Warszawy do Pekinu i plac Tienanmen
Zwiń mapę
2012
13
lut

Z Warszawy do Pekinu i plac Tienanmen

 
Chiny
Chiny, Pekin
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 6938 km
 
Lecimy do Pekinu przez Kijów. Kijowska hala przylotów wygląda jak makieta z taniego filmu. W środku stoi kilka podrapanych biurek i pogryzione przez wybitnie złośliwy ząb czasu taborety. Transfer odbywa się przy zniszczonym biurku za którym na blaszanej ścianie napisano krzywo żółtym markerem ‘t r Ansf eR’. Poziom przygotowania na Euro 2012 u nas można uznać w tym kontekście za co najmniej zadowalający.

Lotnisko w Pekinie jest ogromne, czyściutkie i dobrze opisane. Znudzony Chińczyk robi nam przy odprawie zdjęcia do kartoteki Wielkiego Brata. Z racji tego, że jest jeszcze wcześnie rano to szybka kolej do miasta nie rozpoczęła kursów. Mamy wybór – zapłacić grube juany za taksówkę, albo poczekać godzinę na pierwszy kurs. Siadamy razem z poznaną w Kijowie paczką Polaków przy KFC i czekamy. Menu w barach szybkiej obsługi wygląda całkiem podobnie do naszego co jest dobrą wiadomością na początek. Szybki transfer do najbliższej stacji metra kosztuje 25 juanów, czyli mniej niż 12 złotych, a dodatkowo gwarantuje że nie zostaniemy oszukani przez taksówkarzy. Nowoczesny pociąg jedzie przez przedmieścia na wysokim podwyższeniu i po kilkudziesięciu minutach wysiadamy bez problemu na jednej ze stacji pekińskiego metra. Jak na razie nie ma problemów z orientacją – napisy są zarówno po chińsku jak i po angielsku.

W metrze przesiadamy się i jedziemy na stację która jak sądzimy będzie najbliższa lokalizacji naszego hotelu. Od razu gdy wysiadamy mamy pierwsze zderzenie z chińską , betonową rzeczywistością. Mapki które posiadamy nie mają podpisanych wszystkich ulic, a na dodatek te które posiadają etykietki zostały opatrzone tylko angielskimi odpowiednikami nazw. Na ulicy także tylko część ulic ma tabliczki. Dzięki połączeniu tych dwóch faktów okazuje się że jesteśmy w stanie co najwyżej określić jedynie przybliżony kierunek poruszania. Równie dobrze moglibyśmy chodzić na kompas po centrum handlowym.

Idziemy z plecakami w założonym kierunku, ale boczne ulice nie mają nazw, albo też nazwy które znajdujemy nie zostały umieszczone na mapie co powoduje coraz większą irytację. Próbujemy złapać kilka taksówek, ale właściciele nie są chętni do wykonania kursów. Zapytani ludzie pokazują sprzeczne kierunki, więc decydujemy się trzymać mniej więcej wcześniej przyjętego kierunku. Idziemy dalej licząc na szczęście. Po prawie godzinie błąkania wzdłuż betonowych ulic i osiedli mieszkalnych, skręcamy w boczną uliczkę i rozpoczynamy szukanie hotelu bez bagażu. W końcu na zasadzie prób i błędów, przeszukując po kolei kwartały mieszkalne w starej dzielnicy odnajdujemy hotel. Nie wiemy szczerze mówiąc jak to się udało, ponieważ był całkiem dobrze zakamuflowany wśród starych tradycyjnych domów – Hutongów.

Przyciągamy tobołki na recepcję i pokazujemy potwierdzenie rezerwacji i opłacenia pokoju. Ledwie dukająca po angielsku panienka na recepcji twierdzi że pokoju nie ma, brak, tak zwany „room have no” jak się tutaj mówi (brzmi to mniej więcej „jumheno” i jest na początku trudne do zrozumienia) W sumie nie ma dużego problemu, ponieważ doba kończy się za trzy godziny, ale zależy nam żeby się chwilę przespać przed ruszeniem na miasto. Pytamy czy w takim razie oddadzą nam zapłacone pieniądze za jeden dzień. Panienka przestaje cokolwiek rozumieć. Przychodzi młody. Najpierw coś rozumie, ale jak okazuje się że nie chcemy mu dać napiwku, ani kupić wycieczki to zdolności językowe ograniczają się do połowy. Pokój mieć nie, OK? No nie do końca, ale jest zapłacony, potwierdzone, zapłacone itd. Dobrze, potwierdzone być, ale nie pokój mieć, OK? Wy mieć problem nie my. To co dalej? Nic, wy pokój nie mieć. A będzie pokój? Tak jutro? To odliczcie nam jeden dzień. Nie. Jak to nie? Nie, bo nie, bo nie oddamy. Ciężko. Jak się okazało pierwszy kontakt z Chińczykami był typowy dla całego pobytu. Dostali kasę i tyle – nic więcej ich nie obchodzi. Jak się okazuje nie wynika to z ich negatywnego nastawienia do turystów, ale lata bycia ignorowanym i ustawianym przez urzędników i prominentów rzutują na ludzi. Zostali nauczeni że jeżeli nie jest się od kogoś zależnym to się go ignoruje, co jest zachowaniem normalnym. Nie chodzi o to że czegoś się nie da załatwić, czy jest trudne. Stwierdzają że nie i tyle. W końcu łaskawie zgadzają się że zostaniemy dzień dłużej, ale pokój dostaniemy pod wieczór. Nie mamy wyboru. Zostawiamy bagaże i ruszamy na miasto.

Jedziemy metrem na plac Tienanmen. Idąc na stację podziwiamy okolicę w której jest położony hotel. Ruina. Mieszkamy w samym środku starej dzielnicy Hutongów, czyli starych, tradycyjnych chińskich domów. Sto lat temu była to piękna okolica, ale przez ten cały czas większość z nich nie miała okazji być remontowana, dzięki czemu budynki wyglądają niewiele lepiej od slumsów. W centrum wysiadamy na stacji która według naszych wyliczeń ma szansę być najbliższą do Placu Niebiańskiego Spokoju. Wygląda na to że nasze wyliczenia nie okazały się trafne. Tabliczki przy ulicach albo są nieobecne, albo są po chińsku. Ruszamy na chybił-trafił wzdłuż potężnej, szarej, kilku pasmowej ulicy. Na drogach królują samochody i elektryczne skutery, które wyparły słynne pekińskie rowery. Miasto wygląda szaro i nieciekawie, ponieważ nad nami góruje smog przez który niebo jest w ciemno stalowym kolorze. Okazuje się że został nam spory kawałek do przejścia, ale sklepy które mijamy są coraz bardziej wystawne, co utwierdza nas w przekonaniu że idziemy w dobrym kierunku. Ferrari, Porsche, Versace, Rolex itd, co świadczy o tym że duża grupa mieszkańców nie martwi się o podstawowe potrzeby. Najlepsze hotele, sklepy, restauracje, często powtarzają się co kilkaset metrów, aby być bliżej potencjalnego klienta.

Wraz ze zbliżaniem się do placu mijamy coraz częściej rozstawione patrole policji i wojska. Zdarzają się nawet jednostki specjalne. Rozstawieni na każdym rogu. W jednym z punktów kontroli przeszukują nam plecaki i przepuszczają przez bramki do wykrywania metali. Turyści są rewidowani pobieżnie, ale miejscowi, a w szczególności wyróżniający się turyści z dalekich zakątków Chin mają nawet zdejmowane buty. Policja szuka materiałów prowokacyjnych, ulotek, pojemników z farbą którymi można by rzucić w portret ukochanego wodza wiszący nad główną bramą prowadzącą do Zakazanego Miasta. Niewiarygodnie się boją że ktoś może mieć inne zdanie na temat władzy niż oficjalnie przyjęte.

Plac Tienanmen jest faktycznie olbrzymi. W przeszłości plac miał kształt litery T, a za panowania cesarzy mieszkańcy nie mogli wchodzić zarówno na plac i do Zakazanego Miasta. Komuniści kazali wyburzyć część budynków, aby dać przestrzeń do manifestacji (z założenia pochwalnych dla Partii). Dzięki tym przeróbkom powierzchnia zwiększyła się do 50 hektarów co pozwala zmieścić milion osób i daje największą powierzchnię placu na świecie. Po zamieszkach 1989 roku gdy wojsko krwawo stłumiło studenckie protesty, wszelkie manifestacje na palcu zostały zakazane, ponadto wejście wieczorem jest zamknięte i pilnowane przez wojsko. Przy placu mieszczą się najważniejsze budynki i najbardziej rozpoznawalny portret Mao wiszący nad bramą prowadzącą do Zakazanego Miasta – Wrotami Niebiańskiego Spokoju. Po drugiej stronie wznosi się Brama Luczników, oraz gwarnie odwiedzane Mauzoleum Mao. Na środku palcu stoją telebimy pokazujące roześmiane tłumy pozdrawiające piękną chińską armię. Propaganda ponad wszystko. „Armia Radziecka z Tobą od dziecka”. Wielkie ekrany postawiono przy pomniku ze złotymi myślami przywódców partii – Mao i Zhou Enlaia, a także historię chińskiej rewolucji. Całość tworzy dziwne połączenie: luksusowe sklepy, gdzie można dostać każde dobro importowane z zachodu, a tutaj na placu ciągle żywy duch dawnych lat pilnowany przez uzbrojone po zęby wojsko i policję. Spotkaliśmy określenie że w Chinach nawet bogacze dalej stoją w kolejkach jak kiedyś. Tylko że teraz nie czekają na zakup mięsa, czy chleba, ale na dostarczenie najnowszego modelu Ferrari.

Naturalnie pierwszą rzeczą rzucającą się w oczy na placu jest ogromny portret Mao. Namalowany według ścisłych norm jak należy przedstawiać wodza. Poważny, lekko zaczerwieniony (okaz zdrowia) patrzący na każdą część placu. Postanawiamy od razu wejść do Zakazanego Miasta… nie tutaj władze nazywają je Muzeum Pałacowe. Odczekujemy w kolejce w której dzieci z chorągiewkami robią sobie dziesiątki zdjęć na tle portretu wodza. W tłumie od razu można zauważyć dziesiątki tajniaków gotowych wyciągnąć na bok „prowokatorów”. Stoimy w szybko idącej kolejce i przechodzimy za główną bramę. Za nią znajduje się targ. Można się zaopatrzyć w długopisy z Mao, czapeczki z Mao, koszulki z Mao, breloczki z Mao, a jak nie z Mao to przynajmniej z czerwoną gwiazdą. Furorę robią czołgające się żołnierzyki trzymające chińską flagę. Na środku sporego dziedzińca stoją kasy, ale nie wiemy do czego, bo napisy są tylko w krzakach. Na początku fakt że niewiele się rozumie jest dosyć zabawny, ale po kilku godzinach pojawia się na miejscu rozbawienia poważna irytacja i zniechęcenie. Działa to także w drugą stronę: dzięki odmiennemu zapisowi duża część Chińczyków musi czytać w swoim języku, a oznacza to że czyta to co zostało poddane wnikliwej redakcji przez cenzurę. Na szczęście cyfry są arabskie i wie się jakiej ceny można się spodziewać, chociaż nie wiadomo za co. Za targowiskami stoi długa kolejka bez określonego kształtu. Poustawiane metalowe barierki utrzymują tylko przybliżony kształt kolejki, ponieważ zwiedzający rozlewają się na boki i wciskają jak tylko mogą. Nie wiemy za czym mamy stać, ale ustawiamy się grzecznie i szukamy turystów z poza Chin aby powiedzieli nam co dają w kasie. Okazuje się że to czego potrzebujemy – bilety do Muzeum Pałacowego. Nie są drogie – 60 yanów, czyli niecałe 30 złotych. Po odstaniu w upale czterdziestu minut możemy wejść do środka.

Za kolejną bramą prowadzącą do Zakazanego Miasta zaczyna się właściwe zwiedzanie. Na całkiem dużym placu przemieszczają się jak mróweczki setki, jak nie tysiące zwiedzających Chińczyków. Bardzo popularne są wycieczki z zakładów pracy proponowane za grosze dzięki dofinansowaniu. Plan takich wycieczek jest ściśle określony i wszystkie punkty są obowiązkowe dla uczestników. Nie ma możliwości pominięcia chociażby jednej atrakcji. Ważne jest to że podstawą są pogadanki związane z kształtowaniem jedynego prawidłowego sposobu myślenia. Osoby uchylające się są obciążane pełnymi kosztami wyjazdu, które dla biedaków z prowincji są nie do zapłacenia. Zorganizowane wycieczki mają trzy podstawowe wady dla reszty turystycznego świata. Raz: bierze w nich udział nawet po pięćdziesiąt osób więc zabytki szybko tracą przepustowość. Dwa: Chińczycy nie patrzą na innych tylko krzycząc, plując i siorbiąc tratują wszystko na swojej drodze. Trzy: megafony. Oprócz koszmarnego krzyku który jest nieodłącznym elementem krajobrazu, przewodnicy mają zamontowane na plecach megafony przez które wykrzykują historię i hasła. Głośność: maksimum. Gdy spotkają się dwie lub trzy grupy to zaczyna się przekrzykiwanie i wszystko co żyje musi ratować się ucieczką.

Rozległe place na których stoją kolejne pawilony cesarskie robią wielkie wrażenie, jednak wolna przestrzeń sprawia że Zakazane Miasto wygląda jak niedokończone, jak gdyby w planach było jeszcze dobudowanie kilku pawilonów. Przez kompleks idzie się za tłumem, mija kolejne bramy, pawilony, budynki cesarskie. Po godzinie rozpoznaje się już tylko nieliczne szczególy o których czytało się przed przyjazdem. Zabytek jest utrzymany w dosyć dobrym stanie, ale czym dłużej po nim chodzimy to mamy wrażenie że jest zupełnie bez charakteru i klimatu. Kompleks wygląda jak barwna makieta filmu historycznego, która została wybudowana kilka miesięcy temu i miejscami pojawiły się zacieki, które są zamalowywane na bieżąco jaskrawą farbą. Do głównych pawlonów nie można wchodzić, a tylko zaglądać, przez co nazwa „muzeum pałacowe” zaczyna nabierać sensu. Mając porównanie z pałacem w Bangkoku, który z oddali wyglądał jak barwny kicz, a z bliska okazał się fantastycznie wykonany, interesujący, a przede wszystkich pełen życia, to Zakazane Miasto nie zachwyca. Z aury tajemniczości z czasów cesarzy, gdy wejście przez człowieka z ludu na teren miasta było karane śmiercią a po alejkach przechadzała się służb cesarska i wojsko nie zostało już nic. Nie zmienia to faktu że Zakazane Miasto jest monumentalne i przejście przez główne pawilony, kilka zabudowań służby i przez część alejek zajmuje parę godzin dzięki czemu jest głównym punktem turysycznym Pekinu.

Wśród jaskrawych niebieskich i złotych dachówek (kolor zarezerwowany dla cesarza) spędzamy właściwie cały dzień. Na terenie Zakazanego Miasta znajduje się wiele sklepów zarówno z przekąskami, lodami i słodyczami jak i pamiątkami. Souveniry skupiają się w dużym stopniu na osobie przewodniczącego Mao – popiersia, medale, portrety i wszystko na czym dało się narysować podobiznę wodza. Ponad to talerze ze smokami i podłej jakości porcelana. Ceny ustalane są odgórnie i wielu przypadkach są oderwane od rzeczywistości – czysta abstrakcja. Nic nie kupujemy nie mając dobrego rozeznania.

Wracamy w duszącym smogu do hotelu. Metro w całym mieście ma na szczęście napisy w języku angielskim co jest pozostałością po olimpiadzie. Przed każdorazowym wejściem na stację plecaki są prześwietlane i przeszukiwane przez znudzonych policjantów w pogniecionych koszulach. Dodatkowe środki bezpieczeństwa nie wpływają jednak ujemnie na doskonale funkcjonujący system metra. Zwiedzania Zakazanego Miasta nie można pominąć w czasie wizyty w Pekinie, ale musimy przyznać że mieliśmy co do niego większe oczekiwania.

Wyczerpani wieczorem ruszamy na kolację. Nie mamy siły eksperymentować z tradycyjną kuchnią, więc kończymy ze wstydem na tradycyjnym Big Macu.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (7)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedzili 3% świata (6 państw)
Zasoby: 55 wpisów55 19 komentarzy19 627 zdjęć627 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróżewięcej
27.10.2012 - 27.10.2012
 
 
10.10.2012 - 10.10.2012
 
 
22.08.2012 - 14.10.2012