Geoblog.pl    rafalsitarz    Podróże    Przyjemne podróżowanie po Chinach? Niemożliwe!    Pałac Letni w Pekinie
Zwiń mapę
2012
15
lut

Pałac Letni w Pekinie

 
Chiny
Chiny, Pekin
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 6938 km
 
Jednym z kilku zabytków, które trzeba zobaczyć w Pekinie jest Pałac Letni, a żeby nie pomylić o który chodzi to dokładnie o ten: 頤和園. Pałac był miejscem odpoczynku cesarzy pochodzących z dynastii Qing – od około 1750 rok, chociaż początki posiadłości sięgają 1100 roku. Obecny kształt rezydencji powstał dzięki cesarzowej Cixi, która rządziła długo dzięki faktowi, że pomagała swoim przeciwnikom, oraz rodzinie w drodze na drugi świat. W 1885 roku cesarzowa rozkazała wybudować rezydencję od nowa. Jako że brakowało na ten szczytny cel pieniędzy to władczyni wykorzystała fundusze przeznaczone na budowę armii. Pałac został wybudowany ogromnym kosztem i zrujnował budżet państwa. Dobrze wydane pieniądze. Warto dodać że podczas najazdu na chińskie ziemie nie było komu bronić kraju – przecież kasa na armię została wydana. Podczas wojny pałac został zniszczony.

Do Pałacu letniego dostajemy się metrem, które dojeżdża w pobliże głównego wejścia. Przed bramą stoi tłum chińskiego narodu, zapewne do kas. Chaos, tłok, a wszystkie informacje tylko w krzaczkach. Cudownie. W pobliżu wejścia znajduje się Suzhou Street – piękna ulica wśród kanałów. Sklepy ze śmieciami, bary, panowie sprzedający napisy po chińsku – wszystko jest dla turystów. Chwilę po tym jak wchodzimy na ulicę zaczyna solidnie padać. Zatrzymujemy się w jednej z altanek i czekamy aż trochę przejdzie. Po chwili przybiega młoda Chinka i proponuje nam peleryny. Jeszcze nimi gardzimy licząc że przestanie padać. Obok nas siada miejscowy turysta i wciskając nam telefon komórkowy w nosy robi bezczelnie zdjęcia. Ulica zostaje zalana wodą. Gdy ulewa na chwilę ustaje to przebiegamy do jednego z barów rozlokowanych wzdłuż ulicy.

W knajpie tłum, ale turystów chętnie ugoszczą. Kelnerka kiwa się próbując się chyba uśmiechać, ale wygląda to pociesznie. Jej radość trwa przez chwilę, bo po minucie gruby kucharz wydziera się na drugą kelnerkę rzucając miskami i zaczyna warczeć zły na okolicę. W karcie nie ma cen napojów więc kolega dowiaduje się i zamawiamy baozy plus jeszcze coś dziwnego. Nie jesteśmy fanami opisywania tego co leży na talerzu i robienia sobie zdjęć z kotletem leżącym na półmisku, ale w Chinach trzeba kilka słów o jedzeniu napisać. Przekonujemy się że bez względu na to jak źle potrafi ono wyglądać to zawsze, ale to zawsze trzeba spróbować. Połączenie wydawałoby się bezsensownych składników daje doskonały smak. Baozy to coś w stylu klusek z mięsem maczanych w oleju. Doskonałe. Spocony kucharz nakłada kluchy rękami rzucając tym co wpadnie mu w ręce i klnąc na resztę pracowników. Ruszamy w drogę. Naturalnie cena napojów podskoczyła pięciokrotnie, ale uznajemy to za napiwek, płacimy i nie przejmujemy się zbytnio.

Sklepy rozlokowana na Suzhou Street proponują astronomicznie zawyżone ceny dzięki czemu oszczędzamy nic nie kupując. Kupujemy foliowe peleryny, aby w nich wspiąć się na wzgórze królujące na kompleksem. Temperatura zbliża się do trzydziestu stopni, a wszyscy idą w pelerynach gwarantujących całkowite przepocenie. Folia przykleja się do pleców, a jej właściciel zalewa się potem. Takie życie. Na górze mieści się świątynia, w sumie niczego nowego nie prezentująca. Dochodzimy do głównego gmachu często uwiecznianego na pocztówkach. Sama budowla nie robi większego wrażenia, natomiast widok ze szczytu na jezioro jest niepowtarzalny. Setki małych jak mrówki łódeczek powoli przesuwają się po tafli jeziora. Schodzimy schodami na dół aby przepłynąć na drugą stronę jeziora. Trzeba przyznać że kompleks jest zachowany w doskonałym stanie, a wiele budynków jest odnawianych nawet jeżeli nie są w złym stanie.

Przeprawa kosztuje grosze, a daje możliwość podziwiania charakterystycznej budowli Pałacu Letniego z jeziora. Przy brzegu pod jedną z altanek wśród dźwięków chińskiego tańczą kobiety. Warto dodać że w wieku emerytalnym. Kolega tłumaczy że taniec jest wielkim hobby ludzi na emeryturze. Nie jest istotne to czy potrafią, ważne że chcą. Kobiety zbierają się w zespoły, czasami inwestują w zestaw identycznych ubrań i wychodzą na ulice trenować. Pląsają wśród tłumu gapiów. Ciekawe i fajne. Co kraj to obyczaj.

Pałac Letni jest doskonale zachowanym kompleksem pełnym malowniczych mostków, altanek i mniejszych świątynek. Jednak osoby zainteresowane kulturą czy historią nie odnajdą w nim zbyt wielu atrakcji. Nie zmienia to faktu że jest to obowiązkowy punkt w który trzeba pojechać będąc w Pekinie.

Po całym dniu spędzonym w kompleksie kierujemy się do wyjścia. Gdy wychodzimy łapie nas sprzedawca zegarków (bardziej oryginalnych niż oryginalne). Dziękujemy, ale handlarz ma w ofercie niesamowitej brzydoty zegarek z Mao, który macha ręką. Jest tak brzydki że aż piękny. Oferta zaczyna się chyba od trzystu złotych, więc dziękujemy i ruszamy na przystanek. Sprzedawca idzie za nami, a my schodzimy z ceną. W końcu chce sto juanów czyli czterdzieści pięć złotych. Jesteśmy skłonni zapłacić maksymalnie piętnaście. Transakcja dochodzi po dłuższym czasie do skutku. Dajemy panu sto juanów, on nam wydaje siedemdziesiąt pięć i się żegnamy. Temat zakupu wróci jeszcze tego dnia.

Znalezienie przystanka autobusowego lub metra nie jest proste i jest jedną z pierwszych lekcji poruszania się po Chinach którą musimy odbyć. Pytani ludzie pokazują zupełnie sprzeczne kierunki. Taksówkarze wzruszają ramionami, przechodnie traktują turystów jak powietrze. Mamy świadomość że tak będzie cały czas, a zapewne dużo gorzej biorąc pod uwagę że w bardziej cywilizowanym miejscu niż teraz nie będziemy. W końcu podążając za tłumem znajdujemy stację metra i jedziemy na plac Tienanmen. W poszukiwaniu restauracji odwiedzamy po drodze reprezentacyjne sklepy przy placu. Ekspedientki dobrane pod względem wzrostu, identycznie ubrane i podobne z wyglądu. Towar leży równiutko na półkach, a z wielkich koszy kuszą kolorowo zapakowane słodycze. W szklanych, czyściutkich gablotach można kupić to co najlepsze, a wiadomo że najlepsze musi być związane z osobą przewodniczącego Mao. Medale, długopisy, ordery, popiersia z porcelany w zawrotnych cenach. Obsługa w sklepach chodzi jak nakręcona i uśmiecha się bezmyślnie. Wybieramy słodycze i miejscowe przysmaki. Za nami chodzi pani spełniając obywatelski obowiązek pilnowania obcych. Główny punkt turystyczny, a nawet panie ‘hello’ nie rozumieją. Wręczamy w kasie pieniądze, a panie zaczynają po chińsku szeptać i z przerażeniem w oczach nas szturchać. O co chodzi? Wszystkie ekspedientki zbiegają się do kasy i wyglądają na przerażone. Jedna z nich zaczyna szeptać: „no dolar, no dolar, no dolar”. Jaki dolar? Kobiety nie chcą dotknąć pieniędzy. Myślą że to dolary bo jest to pewnie jedyna zagraniczna waluta o jakiej słyszały.Mija chwila zanim zaczynamy się przyglądać banknotom które daliśmy. Suma i kolor się zgadzają, tyle że waluta nie do końca. Co to jest? Bukwy na pieniądzach? Ruble? Dajemy juany i wychodzimy. Po chwili wiemy już o co chodzi. Muszą to być banknoty wydane nam przez sprzedawcę zegarków. Banknoty są dosyć podobne, chociaż brak na nich chińskich znaków. Grunt że zegarek zamiast siedemnastu, kosztował czterdzieści pięć złotych. Otrzymaliśmy ruble białoruskie, które są mniej warte niż papier na którym zostały wydrukowane. Podobnież jest to sprawdzony numer i turyści często nabierają się. Wiedza kosztuje, a niewiedza podwójnie.

Wieczorem ruszamy jeszcze na obiad razem z poznaną w Kijowie ekipą. Jedna osoba spędziła już w Chinach kilka miesięcy ucząc się w szkole języka więc czujemy się pewnie. Przed restauracjami rozstawionymi wzdłuż ulicy stoją naganiacze z megafonami i wydzierają się po swojemu do wszystkiego co przechodzi i przejeżdża. Staramy się znaleźć lokal gwarny, ale nie musi to być typowy uliczny bar. Po poszukiwaniach nasz wybór pada na jedną z restauracji ozdobioną czerwonymi lampionami. Siadamy, dostajemy karty… po chińsku. Macie menu po angielsku? Nawet tego nie rozumie. W karcie nie ma zdjęć. Kiepsko. Pierwsza różnica w stosunku do reszty świata: kelnerka nie odchodzi, ale od razu chce odebrać zamówienie. Po dwóch minutach zaczyna pokrzykiwać i wyrywać nam karty pukając w któreś z dań. Kiedy otwieramy stronę menu z daniami innymi niż z najwyższej półki cenowej to wyrywa nam karty i puka w droższe pozycje. Kolega próbuje porozumieć się po chińsku, ale kelnerka wrzeszczy coś na niego. Kiedy zadaje krótkie pytanie o jedną pozycję to otrzymuje pięć zdań wykrzyczanej odpowiedzi, która jest dla niego niezrozumiała. Znajdujemy według jego wytycznych w karcie rybę. Kiedy zatrzymujemy się na tej pozycji ktoś przybiega z wiadrem w którym pływają chyba karpie i je nam pokazuje. Pokazujemy że fajne, ale próbujemy się dowiedzieć czy coś jest z rybą czy trzeba domówić. Krzyki pani z notesem w naszym kierunku. W końcu kelnerka obraża się na kolegę. Zadziwiające. W Europie gdyby turysta próbował się porozumieć w miejscowym języku to spotkałby się z życzliwością, a tutaj jest niemal wrogość. W końcu z pomocą przychodzi nam pani z sąsiedniego stolika i okazuje się że ceny są podane za jakąś porcję ryby i są do niej dodatki, ale są liczone oddzielnie i nie wiemy ile dostaniemy – czy jedną czy też trzy ryby i w jakiej cenie. Kelnerka macha rękami i się drze, my próbujemy się dowiedzieć o co chodzi w karcie od pani przy sąsiednim stoliku. Komedia. W końcu okazuje się że nie wiemy co zamówiliśmy i za ile, bo jak się kolega pytał o dania to kelnerka uznała je chyba za zamówione. Najwyższy czas na ewakuację. Zaczynamy się zbierać i rozlega się krzyk. Gdy jesteśmy w połowie knajpy z pod ziemi pojawiają się coraz to nowe zastępy kuchcików z wściekłymi minami. Chyba ryba poszła już pod nóż bo machają łychami i wydzierają się. Dobrze że nic nie rozumiemy. Wieczór kończymy w innej restauracji. Jedzenie jest dosłownie rewelacyjne. Wiemy już że w Chinach głód nam nie grozi. Tak intensywnego początku wyjazdu nigdy wcześniej nie mieliśmy.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (11)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedzili 3% świata (6 państw)
Zasoby: 55 wpisów55 19 komentarzy19 627 zdjęć627 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróżewięcej
27.10.2012 - 27.10.2012
 
 
10.10.2012 - 10.10.2012
 
 
22.08.2012 - 14.10.2012