Geoblog.pl    rafalsitarz    Podróże    Sri Lanka - z północy na południe.    Dni na malowiniczych plantacjach herbaty.
Zwiń mapę
2012
26
wrz

Dni na malowiniczych plantacjach herbaty.

 
Sri Lanka
Sri Lanka, Ella
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 7788 km
 
Wstajemy wcześnie rano, aby zdobyć środek transportu, którym będziemy się przemieszczali po plantacjach herbaty. Po całonocnym wchodzeniu i schodzeniu z Adam’s Peak ból nóg daje się we znaki, ale są to raczej lekkie zakwasy, a nie zmęczenie utrudniające chodzenie. Myśleliśmy, że będzie gorzej. Chcemy wynająć skuter, ale okazuje się to dosyć trudne. Wycieczkami na plantacje zajmują się tuktukarze, a mało jest chętnych do wynajęcia pojazdów. W kawiarence internetowej znajdujemy informację, że wynajmują skutery. Informacje to jedno, ale rzeczywistość to rzecz zupełnie odmienna. Skuter faktycznie jest dostępny, ale bez koła co zmniejsza jego ruchliwość. Zostały tylko motory, a na nie nie mamy prawa jazdy. Dyskusje trwają, ponieważ chłopakowi z kawiarenki trudno pogodzić się z utratą zarobku. Proponujemy mu, żeby pożyczył skuter od rodziny/kolegi/znajomego. Ze znajomością angielskiego jest u niego kiepsko, więc nie rozumie, ale po dwudziestu minutach sam wpada na ten pomysł i znika za płotem. Wiemy, że znalezienie innego punktu wynajmu może być trudne tak więc trzeba być cierpliwym. Jesteśmy w sumie po środku plantacji herbaty, gdzie infrastruktura nie należy do rozbudowanych. Chłopak wraca i prosi o pełną stawkę za dzień, ale skuter chce dostać o godzinie 16-00. Tłumaczenia, że nie zdążymy wrócić nic nie dają, bo nie rozumie (albo języka, albo nie rozumie w kontekście rozumienia). Koniec końców ważne jest to że mamy jak się poruszać.

Z Ella można wybrać się na kilka wycieczek po plantacjach herbaty i do licznych fabryk, które się rozlokowały w okolicy. Najbliższym miasteczkiem w którym są sklepy, stacja benzynowa i stacja kolejowa jest Haputale. Jeździmy po całej okolicy zbaczając w każdą mniejszą dróżkę, która jest przejezdna. Istotne jest jedno. Widoki są niesamowite. Krzaki herbaty mienią się w słońcu wszystkimi odcieniami zieleni. Zbieraczki liści ubrane w kolorowe stroje, z torbami na zbiory i uzbrojone w długie kija chodzą między krzakami. Same plantacje herbaty są wystarczającym powodem aby przyjechać na wyspę. Godziny mijają błyskawicznie gdy przejeżdżamy z jednej plantacji na drugą wąskimi, często szutrowymi drogami.

Zatrzymujemy się przy kolejnych stokach robiąc zdjęcia. Podczas jednej z wycieczek, gdy znajdujemy się dosyć daleko od hotelu, łapie nas ulewa. Zatrzymujemy się przy domku stojącym przy drodze i chowamy się pod zadaszeniem. Gęsty deszcz zakrywa całe pola. Ku naszemu zdziwieniu kobiety pracujące na plantacjach wyciągają kawałki folii, którymi się owijają i pracują dalej. Po pewnym czasie decydujemy się zejść na pola, zmoknąć i zrobić zdjęcia. Kobiet nie stać na zrobienie sobie przerwy. Jak się później dowiadujemy to powinny one zebrać codziennie około 18 kg liści, co daje 4 pełne worki. Za całość otrzymują 450 RS co jest równowartością kilku dolarów. Sam sposób skupu zebranych liści jest ciekawy. Mocno zbudowani mężczyźni zatrzymują się przy drodze z przenośnymi wagami zawieszanymi na drewnianych stelażach. Kobiety znoszą worki i ustawiają się w kolejce do wagi. Po zważeniu liści, mężczyźni wpisują do książeczek zbieraczek ilości i podpisują się. Dzięki temu kobiety mogą udać się po wypłatę. Skupy otwierają się przy drodze i po kupieniu ostatniego worka, przenoszą się w inne miejsce. W deszczu kobiety sprawnie wyszukują na krzakach młode listki i zrywają je, lub odcinają sierpami. Liście wędrują do worków na plecach zbieraczek. Nie zważając na deszcz kobiety pracują bez przerwy. Robimy kilka zdjęć i odchodząc dajemy jednej z nich kilka dolarów. Początkowo nie wierzy, ale potem szybko chowa pieniądze, a oczy aż jej świecą ze szczęścia. Pod koniec dnia dowiadujemy się, że podarowane pieniądze mają dla niej faktyczną wartość. Dobrze, że plantatorzy dają zarobek liczbie kobiet, ale z powodu ich niskich kwalifikacji i ilości chętnych to zarobki są na tyle niskie, że zbieraczki muszą pracować 7 dni w tygodniu.

Odwiedzamy jedną z fabryk założonych przez sir Thomasa Liptona – dokładnie tego od popularnej marki herbat. Wejściówka kosztuje po 200 RS za głowę (czyli za dwie osoby prawie tyle co dniówka na plantacji). Niestety w środku nie można robić zdjęć, ale mamy za to zwiedzanie z przewodnikiem. Fabryka daje pracę przy zbieraniu 1500 kobiet, które zbierają około 20 ton herbaty dziennie. Z 4 kg liści otrzymuje się około 1 kg herbaty. W tej fabryce produkuje się tylko czarną herbatę. Co ciekawe zielona jest otrzymywana dokładnie z takich samych liści, tyle że nie są one na wstępie suszone. Sam proces otrzymywania herbaty z liści jest wyjątkowo prosty. Liście się suszy, roluje, odsiewa, suszy, roluje, odsiewa i tak kilka razy. Przy każdym przesianiu otrzymuje się herbatę inne jakości. Im szybciej odpadnie herbata tym jest wyższej jakości. Oddzielną kategorię stanowi biała herbata, której proces otrzymywania jest wyjątkowo kosztowny. Kilogram tej herbaty kosztuje kilkaset dolarów. Fabryka składa się z kilku poziomów w której dosyć proste i zarazem hałaśliwe maszyny wykonują poszczególne kroki procesu. Personel zamiata herbatę na wielkie kupy mogące zapełnić piaskownicę. Fabryka pracuje non-stop przez cały rok i całą dobę, tak więc cała okolica ma szansę na znalezienie tutaj zatrudnienia na którejś ze zmian. Fabryka nie prowadzi sprzedaży detalicznej i zostajemy odesłani do sklepów w miasteczku. Wieczorem dokonujemy pierwszy raz w życiu świadomych zakupów herbaty prosząc o konkretne gatunki. Ceny są bardzo niskie, a 200 gramowy woreczek z herbatą jest dosyć dużych rozmiarów, tak więc robimy zakupy na dwa lata.

Czas na plantacjach mija bardzo szybko. Widoki są niepowtarzalne i trudno się w tym miejscu nudzić. Chcemy jeszcze odwiedzić Lipton’s Seat – punkt widokowy, który wyjątkowo przypadł do gustu sir Liptonowi. Podobnież codziennie chodził tam pieszo aby spoglądać na plantacje. Jednak gęste zachmurzenie i mgły sprawiają, że widoczność będzie zerowa (o czym zapewniają miejscowi), więc odpuszczamy.

W Ella, które można uznać za dobrą bazę wypadową na plantacje, ale nie przypadło nam do gustu z powodu wyjątkowej pazerności mieszkańców (np. właściciel hotelu stwierdził że dolicza do ceny 20% za każdą noc serwisu, którym jest udzielnie informacji o której odjeżdżają pociągi). Podczas jednej z kolacji odkrywamy doskonałe miejscowe danie o nazwie Cotty. Jest to smażone mięso, pocięte na drobniutkie kawałeczki podawane z ryżem i miejscową odmianą chleba/pity. Smakuje jak doskonale przyprawiona shoarma. Porcje są wyjątkowo sycące, a cena dla miejscowych. Od tego czasu jemy wszelkie odmiany tego dania – z pomidorami, z różnymi sosami. Doskonałe.

Pora zadecydować co dalej. Planowaliśmy wizyty w parkach narodowych i na safari. Odczuwamy jednak zmęczenie i nie jesteśmy pewni czy atrakcje te będą warte swoich (na pewno zawyżonych) cen. Z tego co słyszeliśmy to jednego co można być pewnym to problemów z wynajęciem jeepa (najwyżej że zapłaci się we dwójkę za osiem miejsc), oraz zobaczenia słoni (a to nie jest wielkim osiągnięciem). Decydujemy się na jazdę na Równinę Hortona, a następnie przejazd przez Colombo i dalej jazdę wybrzeżem na południe aż do Galle. Pora na Równinę Hortona zwaną na wyspie Horton Plains.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (26)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedzili 3% świata (6 państw)
Zasoby: 55 wpisów55 19 komentarzy19 627 zdjęć627 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróżewięcej
27.10.2012 - 27.10.2012
 
 
10.10.2012 - 10.10.2012
 
 
22.08.2012 - 14.10.2012