Geoblog.pl    rafalsitarz    Podróże    Sri Lanka - z północy na południe.    Kilka słów o surfingu
Zwiń mapę
2012
10
paź

Kilka słów o surfingu

 
Sri Lanka
Sri Lanka, Hikkaduwa
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 8043 km
 
W Polsce panuje niepodzielnie zima, a my korzystamy z doskonałej pogody, która ma się jeszcze utrzymać na zachodniej części wyspy przez około tydzień. Woda w oceanie jest cieplejsza niż temperatura skóry przez co wydaje się, że siedzi się w zupie. Zbyt długo na plaży usiedzieć się nie da, więc próbujemy znaleźć chętnych do uczenia nas surfingu. Robimy wycieczkę wzdłuż plaży, ale szkoły są już częściowo pozamykane, albo proponowane ceny zaczynają się od około 35 USD za godzinę pływania plus wynajęcie deski co daje kwoty jak na Azję zabójcze. Samo wynajęcie deski także kosztuje około 30 USD za godzinę, która jak się okazuje po dłuższych dyskusjach może zostać bezpłatnie przedłużona na cały dzień. Czyli krótko mówiąc deskę trzeba wypożyczyć na cały dzień. Gdy zmęczeni niepowodzeniem siedzimy na plaży podchodzi do nas tubylec i proponuje lekcję surfingu. Niby od niechcenia zaczynamy z nim rozmawiać, że w sumie nie chcemy, ale ile by chciał itd. No i się zaczyna…

Pan zachwala swoje umiejętności i proponuje dwu-trzygodzinną lekcję po której będziemy w stanie stać na deskach za 5000 rupii z wypożyczeniem desek w cenie. Dyskusje trwają i staje na cenie 3500 rupii. Nasz nowy instruktor twierdzi, że właśnie teraz jest najlepsza pora na surfing, a warunki nie mogą być lepsze. No to idealnie. Po kilkunastu minutach wraca z dwoma pokiereszowanymi deskami i wchodzimy do wody. Mamy płynąć za nim, ale co dalej to nie wiadomo. Na brzegu powiedział tylko, że jak się odłamie coś od deski to będziemy płacić i tyle z instruktarzu. W końcu mamy się zatrzymać, położyć na desce, a on planuje nas przytrzymać i puścić na fali. Siedzimy w wodzie, czekamy i dalej czekamy. Przyjemnie się leży ale to chyba nie oto chodzi. Płyniemy w inne miejsce. Znowu dziesięć minut pływania w poszukiwaniu fal. Nagle pan się zatrzymuje stwierdzając, że jest dobra fala i puszcza deskę wprawnie tak, że się w efektowny sposób zderzamy. Doskonale, dobrze że się nie połamaliśmy. Po kolejnych trzydziestu minutach, gdy nie wykonujemy ani jednego ślizgu proponujemy żeby sam pokazał jak to działa. Chłopisko pływa z lewej do prawej, a my za nim. Raz próbuje wstać, ale bez fal będzie trudno. Od razu pada. Po kolejnych dwudziestu minutach decydujemy się wracać. Okazuje się to być trudne. Jesteśmy wyczerpani pływaniem z lewej do prawej przez godzinę, a do brzegu mamy kilkaset metrów. Nasz instruktor zabrał jedną z desek i popłyną zostawiając nas w wodzie. Coraz bardziej mamy dosyć tej farsy. Solidnie wyczerpani wygrzebujemy się na brzeg. „Okiej? okiej? gut gut?” stwierdza nasz rozpromieniony przyjaciel bez dwóch górnych jedynek. Kończymy przedstawienie. Facet nie potrafi pływać, a poza tym w tym miejscu najwyraźniej się nie da surfować (lub o tej porze), bo fal po prostu brak. Oczywiście pan chce całą kwotę i chce się żegnać. Tak prosto nie ma. Zaczyna się solidna, plażowa awantura. Chcemy mu zapłacić 2000 rupii za fatygę i się pożegnać (i tak za dużo). Oczywiście to dla niego grosze, bo kręcąc się po plaży nikt nie zarabia mniej niż sto dolarów na godzinę. Tłumaczymy, że ani razu nie stanęliśmy na deskach, bo sam twierdził, że nie ma fal i pływaliśmy tylko z miejsca na miejsce. Woła kumpli żeby pokazali, że warunki są wyśmienite. Szczerze mówiąc to się nie znamy czy na małych falach się da pływać, ale w zatoczce fale nie są większe niż na jeziorze. Koledzy są niechętni ale przychodzą. Wchodzą z deskami, ale nie mogą na nich ustać dłużej niż dwie sekundy, ponieważ toną – tak na logikę to nic dziwnego jeżeli nie ma fal. Ten argument „instruktora” upada. Zastanawiamy się czy jest za co płacić, ale dochodzimy do wniosku, że pomimo tego że jest kanciarzem to nie odpuści – taka kultura. Po raz kolejny pan gardzi pieniędzmi, co jest na wyspie popularne, więc proponujemy, że jak nie chce pieniędzy to nam pasuje. Krzyczy że chce jechać na policję. Jesteśmy za. Pakujemy rzeczy i proponujemy żeby jechać. No i czym bardziej my chcemy proponowanej konwersacji na komendzie tym bardziej „instruktor” zaczyna się wycofywać. Zmienia front i próbuje wyciągnąć pieniądze metodą „na litość”. Bieda jest i pracy brak, znowu wersja, że jest bieda i tak dalej i tak dalej. Chyba jednak nie jest tak źle, bo za przedstawienie które nam zafundował nie powinniśmy mu nic zapłacić, a chcemy żeby mieć spokój dać dwadzieścia dolarów. Szkoda czasu – jedźmy na komendę. Już nie chce jechać. Bierze pieniądze i przeklinając idzie do kumpli. My jesteśmy wściekli, że zmarnowaliśmy mnóstwo czasu i siły na dyskusję, a w dodatku straciliśmy pieniądze. Wieczorem wchodzimy na google maps i wybuchamy śmiechem. Na mapach satelitarnych wyraźnie widać, że byliśmy w zatoce w której nie ma fal (zdjęcie poniżej). Nigdy. Na całej długości plaży są widoczne na zdjęciach fale, ale nie w miejscu w którym byliśmy. Z jednej strony dosyć zabawne, ale z drugiej szlag nas trafia, że mu zapłaciliśmy.

Pierwsze zetknięcie z surfingiem i profesjonalną kadrą nie zniechęciło nas od próbowania. Następnego dnia trafiamy na chłopaków prowadzących „szkołę surfingu” – jak zwał tak zwał, ale widać że tym się zajmują na co dzień. Z angielskim u nich kiepsko, ale są kontaktowi i próbują cokolwiek pokazać. Uzgadniamy szczegóły i zaczynamy. Słońce pali plecy w ciągu kilku minut i trzeba pływać w koszulkach. Temperatura wody jest wyższa niż 36,6 stopni Celsjusza, więc po wejściu do oceanu ma się dziwne uczucie (i słuszne), że nie daje on ochłody. Zasady są dosyć proste: jest deska którą przywiązuje się na elastycznej lince do nogi, a gdy jest fala należy ją dogonić, wstać i popłynąć. Proste? Nie. Początkowo zabawa polega na tym, że chłopaki trzymają deski na których się leży i gdy nadchodzi fala trzeba się rozpędzić machając rękami i spróbować płynnie wstać. Sport nie należy na podstawowym poziomie do wybitnie trudnych i technicznych, lecz wymaga wiedzy w którym miejscu fali należy wstać, i która z fal nadaje się do płynięcia. W razie pomyłki przy ocenie, deska może wylądować na naszych plecach, a potem pociągnąć za sobą pod wodę. Nauka tego, że nie należy stawać pomiędzy plażą i deską przychodzi szybko i boleśnie. Jeżeli zapomni się o tej zasadzie to pierwsza fala podnosi błyskawicznie deskę i wypycha wprost na wysokość szczęki jej właściciela, a po jego znokautowaniu pociąga za sobą. Tak to dokładnie działa, bo sprawdziłem (a deska jest naprawdę twarda). Po pierwszej tego typu sytuacji pamięta się że nie należy tego robić. Ogólnie to zabawa jest doskonała. Pierwsze próby to walka, aby pomimo zalewającej wody wstać na fali i złapać równowagę. Jeżeli uda się już uwierzyć, że jest to możliwe to dalej następuje improwizacja. Po około dwóch godzinach można sprawnie wstawać na deskę i przepływać kilkadziesiąt metrów z falą, a nawet nieudolnie próbować skręcać. Jedno jest pewne, że nie ma sensu samodzielne próbowanie surfingu. Instruktor popycha lekko deskę więc łatwiej jest, przynajmniej na początku, rozpędzić się, a poza tym mówi, która fala nadaje się do ślizgu. Trudno wytrzymać fizycznie dłużej niż godzinę, ponieważ po każdym ślizgu trzeba zabrać deskę pod pachę i przebijać się przez fale. Przychodzimy do chłopaków na surfing przez kilka ostatnich dni pobytu w Hikkaduwie. Ostatniego dnia warunki zdecydowanie się pogarszają. Fale idą z wszystkich kierunków tak, że trudno ustać nawet chwilę na desce. Zwiastuje to rychły koniec sezonu. Chłopaki planują zwinąć interes do przyszłego roku, ponieważ ryzyko utonięcia jest zbyt duże. Kilka godzin wcześniej utonął jeden z surferów, który wypłynął dalej od brzegu i został wciągnięty przez wir. Jest to więc sygnał, że następuje koniec pływania. Teraz zaczyna się sezon na wschodnim brzegu wyspy, a zachodnie plaże zostają zalane. Instruktorzy zostają bezrobotni, ponieważ na najlepszych plażach na drugim brzegu pracują muzułmanie, którzy podobnież reagują wyjątkowo agresywnie na konkurencję wyznającą inną wiarę. Tak czy inaczej: surfingu trzeba spróbować.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (6)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedzili 3% świata (6 państw)
Zasoby: 55 wpisów55 19 komentarzy19 627 zdjęć627 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróżewięcej
27.10.2012 - 27.10.2012
 
 
10.10.2012 - 10.10.2012
 
 
22.08.2012 - 14.10.2012