Geoblog.pl    rafalsitarz    Podróże    Nepal i południowe Indie w trzy tygodnie.    Thanjavur
Zwiń mapę
2012
08
lut

Thanjavur

 
Indie
Indie, Thanjāvūr
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 74558 km
 
Do Thanjavur docieramy późnym wieczorem. Znajdujemy hotel, który jest jednym z najgorszych z długiej listy odwiedzonych w czasie naszego wyjazdu. Nazywa się „Ganesh” tak samo jak bóg mający przynosić szczęście. Nazwa jest trafna bo bez szczęścia zrujnowany budynek już dawno powinien się zapaść pod ziemię. Przybytek jest wyjątkowo brudny, a zapuszczony personel tłucze grubymi kijami biegające po holu szczury. Za hotelem rozciągają się zrujnowane budynki niewiele lepiej wyglądające od slumsów. No cóż tak się trafiło.

Nad ranem zatrzymujemy tuk-tuka i jedziemy spory kawałek do kompleksu świątynnego. Świątynie zapełniają się codziennie rano wiernymi modlącymi się przed pracą. Pod wieczór ludzie wracają na dalsze modlitwy. W środku dnia kompleks wygląda jak opuszczony. Zostawiamy buty i wchodzimy do środka. Przy wejściu pielgrzymów wita słoń z pomalowanymi uszami. Zwierzak poklepuje trąbą po głowie wchodzących co ma zapewnić szczęście.

Za bramą na środku dużego placu stoi kilka budynków. Przed najwyższym - główną świątynią stoi pod zadaszeniem potężny posąg byka Nandina przy którym kręci się kapłan układający kwiaty i robiący porządki. Zwierzę jest uznawane za wierzchowca boga Wisznu, a ma symbolizować wyzwoloną duszę ludzką. Często jego większe lub mniejsze posągi stoją
przed kapliczkami lub świątyniami w całym kraju. Kompleks nie jest tak kolorowy jak dwa które wcześniej zwiedzaliśmy. Mur został ozdobiony dziesiątkami małych figurek byków, a całość jest w kolorze piaskowca i wygląda solidnie i czysto. Wnętrze masywnych budowli jest mocno wyeksploatowane przez odwiedzających., awiedzanie zabudowań nie zajmuje dużo czasu.

Zmęczeni palącym słońcem usadawiamy się w cieniu świątyń i przyglądamy się powoli płynącemu życiu okolicy. Ktoś kosi trawę maczetą, nieliczni kapłani przemykają pod budynkami, pielgrzymi ubrani w białe lungi, a panie w piękne kolorowe sari przechodzą pomiędzy świątyniami. Kompleks świątynny daje odpoczynek od gwarnego miasta, ale nie porywa jako atrakcja turystyczna. Po pobycie w Thanjavur planowaliśmy przejazd do Cennaj (Madras) nad morzem, ale ciągła podróż zaczyna się nam dawać we znaki. Do Madras zostało nam kilkaset kilometrów, które później będzie trzeba pokonać z powrotem, dodając do tego późniejszy do Delhi i wcześniejsze podróże dochodzimy do wniosku że Thanjavur będzie ostatnim punktem wypadu.

Opuszczamy świątynie. Przed bramą tradycyjnie oblepiają nas sprzedawcy koralików i błyskotek. Na pobliskich schodach rozłożyła się „fabryka” pamiątek - kilku mężczyzn nawleka kamyczki na sznurki przygotowując towar dla swoich kolegów. Na piechotę idziemy do hotelu mijając uniwersytet, oraz dzielnicę adwokatów i notariuszy. Prawnicy przyjmują w lepiankach przy ulicy i jedynym wyposażeniem ich „gabinetów” są krzesła, stół i wyeksploatowane maszyny do pisania. Przy głównej drodze można kupić właściwie wszystko począwszy od części do samochodów poprzez sznury kwiatów, książki do matematyki dyskretnej, skończywszy na kartach telefonicznych. Pomimo tego że budynki są zniszczone, a część nawet spalona to miasto wygląda na dosyć zadbane i dobrze zorganizowane. W Thanjavur drugim miejscem po świątyniach które jest warte odwiedzenia jest stary pałac. Po długich poszukiwaniach znajdujemy rykszarza który jest chętny nas tam zawieść.

Pałac znajduje się stosunkowo niedaleko, ale odległość jest na tyle znacząca że nie da się do niego dojść spacerkiem. Budynek jest mocno zniszczony, ale jeszcze nie chyli się ku upadkowi. Obiekt jest okupowany przez grupy wycieczek szkolnych. Powoduje to utrudnienia ponieważ wycieczki podbiegają od nas i całe klasy chcą nam uścisnąć ręce. Problem w tym że jak złapią to nie chcą puścić, a następni czekają już w kolejce. Tak więc łapią za rękę powyżej nadgarstka, kolejny łokcia i tak aż do ramienia. Po chwili na człowieku wisi już siedmiu malców. Według nich jesteśmy fajniejsi niż pałacowe muzeum.

Muzeum to zbieranina wszystkiego co znaleziono w okolicy i nie tylko. Na ekspozycji jest nawet szkielet wieloryba. Budynek jest ciekawy, ale najbardziej interesujący jest widok który rozciąga się z wieży. Za pałacem znajduje się sporej wielkości plac, który powstał prawdopodobnie w wyniku wyburzenia rozpadających się budynków mieszkalnych. Na ziemi pozostały kratery i porozrzucane zrujnowane boiska sportowe. Pozostało jeszcze kilka ceglanych ścian ze zburzonych domów. Mężczyźni rozbijają mury, a kobiety noszą cenny budulec w metalowych miskach. Cegły posłużą do budowy nowego domu - nie mogą się zmarnować. Domy które przetrwały wyburzenia są poważnie zniszczone i zawilgocone. Na progu jednego z nich siedzą dwie młode dziewczyny i wpatrują się bez celu przed siebie. Przygnębiający widok. Władcami placu są grupki nieprzyjemnie wyglądających dzieciaków. Może pierwotnie znajdowały się w tym miejscu małe slumsy, a dzieciaki są teraz bezdomne. Wyglądają na młodociany gang.

Wychodzimy z pałacu i idziemy zaczepiani przez plac w kierunku miasta. Budynki za placem nie przedstawiają nic ciekawego, a co gorsza czujemy się obserwowani, a atmosfera nie jest przyjazna. Wycofujemy się w kierunku pałacu.

Znajdujemy sklep z rękodziełem - coś w stylu naszej Cepelii. Ceny nie są wygórowane mamy więc okazję do łowów. Kupujemy torbę drobiazgów, szafeczki, stolik i inne rzeczy które gwarantują że nasza podróż do Polski będzie poważnie utrudniona. Przed wejściem do sklepu rozdaliśmy pozostałe drobiazgi - długopisy i smycze na szyje. Grupa dzieciaków idzie za nami do tuk-tuka. Nie wiedzą do czego służą smycze na klucze i myślą że to paski, ale nie potrafią ich założyć. Gdy dowiadują się że nie mamy już nic do dania to próbują nas opluć. Ciekawe podejście.

Na mieście nie znajdujemy miejsca w którym bilibyśmy skłonni zjeść więc zadowalamy się liofilizowanym jedzeniem i kupujemy bilety na nocny pociąg do Cohin. Szaleństwo - bierzemy najwyższy standard, czyli pierwszą klasę sypialną z własnym przedziałem. Wracamy do śmierdzącego hotelu i ignorując drepczących za nami chłopaczków z personelu ubranych w brudne koszule, którzy nie wiadomo czemu wyciągają ręce po rupie idziemy spać.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedzili 3% świata (6 państw)
Zasoby: 55 wpisów55 19 komentarzy19 627 zdjęć627 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróżewięcej
27.10.2012 - 27.10.2012
 
 
10.10.2012 - 10.10.2012
 
 
22.08.2012 - 14.10.2012