Geoblog.pl    rafalsitarz    Podróże    Nepal i południowe Indie w trzy tygodnie.    Rozlewiska Kerali - backwaters
Zwiń mapę
2012
08
lut

Rozlewiska Kerali - backwaters

 
Indie
Indie, Ernākulam
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 74891 km
 
Pociąg sypialny w pierwszej klasie daje możliwość porządnego wyspania podczas podróży. Przedziały wyglądają jak cele więzienne - małe, wąskie i wysokie. W środku metalowe, piętrowe łóżko i stolik. Drzwi zamykane na stalowe zasuwy i małe okienko do podania biletów konduktorowi. Nie mniej w porównaniu z pozostałymi klasami jest zdecydowanie lepiej.

Do Cochin dojeżdżamy chwilę po wschodzie słońca. Jedziemy do guest house w którym wcześniej wynajmowaliśmy pokój. Zostało nam kilka dni pobytu na południu Indii, które spędzamy jeżdżąc po okolicy, ale mamy jeszcze do odwiedzenia rozlewiska. Chcieliśmy na nie pojechać podczas wcześniejszego pobytu w Indiach, ale z powodu sezonu na śluby ceny biletów lotniczych podrożały kilkukrotnie i musieliśmy zrezygnować.

W przydrożnych biurach podróży można wykupić kilka wariantów wycieczek na Backwaters. Główna różnica polega na długości wyjazdu - czy nocleg ma być na łodzi czy też pod koniec dnia wraca się do hotelu. Ceny wypraw z noclegiem na łodzi są nieporównywalnie wyższe od tych jednodniowych, a ponadto wyjątkowo wysokie jak na tutejsze warunki. Przewodniki z Lonely Planet na czele zachwalają wyjazdy dwudniowe, ale ludzie których spotykaliśmy byli zgodni że nie ma to sensu, ponieważ przewoźnik przywiązuje łódź do brzegu i idzie spać do chałupy, a turyści zostają na łódce i są zjadani przez komary. Wybieramy wersję jednodniową.

Nad ranem duża taksówka zabiera nas spod guest house'a. Zawijamy do kolejnych hoteli i kompletujemy skład. Godzinny przejazd pod miasto za Ernnakulam skąd zaczynają się wyprawy i czeka nas przesiadka. Jak to w Indiach nikt nic nie wie, kierowca ma jechać ale często nie wie gdzie, bo ktoś mu pokazuje na bieżąco, a ten z kolei nie wie kto nas dalej odbierze i co dalej. Trzeba ufać że całość zadziała. Wierzymy.

Po dłuższym czasie docieramy do ukrytej wśród bujnej roślinności przystani. Łodzie są długie i szerokie z ustawionymi kilkunastoma rzędami wiklinowych foteli. Rozkładamy się i czekamy. Upał, wilgoć, zaduch. Ruszamy. Okolica przepiękna - szerokie kanały z mnóstwem pływających roślin, kwiatów, a na brzegach palmy. Problemem jest jednak szybkość przemieszczania się. Nasz napęd zapewnia pan, który odpycha łódź od dna długim kijem jak w Wenecji. Pan ma długie paznokcie na kciukach czym pokazuje że pracuje nie fizycznie, a intelektualnie. Kanały są długie i szerokie tak więc krajobraz zmienia się powoli. Bardzo powoli. Po godzinie zaczynamy sobie dziękować że nie skusiliśmy się na wersję dwudniową. Przyjemnie byłoby posiedzieć i poczytać w tym otoczeniu książkę, ale nie przewidzieliśmy że lodź właściwie nie będzie płynęła i literatura została w Cochin. Delektujemy się więc pięknym otoczeniem. Wzdłuż trasy leżą porozrzucane z rzadka porządne murowane domy. Ściany są zielone od wilgoci, ale budynki wyglądają na solidne. Przed wieloma z nich kobiety robią pranie w rzece siedząc zanurzone po pas. Znaczy to że krokodyli w okolicy nie ma, albo są najedzone.

Po pewnym czasie (dłuższym niż krótszym) mamy postój w fabryce czegoś, ale "przewodniczka" nie jest w stanie się wysłowić czego. Chyba chodzi o krzem, ale trudno powiedzieć. Znowu płyniemy kawałek i wysiadka. Kolejna fabryka - tym razem sznurków. Płyniemy dalej i postój. Przejazd kolejnym busem. Wysiadka. Następna łódka. Tym razem łodzie są mniejsze i szybsze. Wpływamy w wąskie kanały. Roślinność tworzy nad nami gęsty parasol. Na brzegu leżą żółwie, wielkie jaszczurki, a w wodzie co jakiś czas płynie wąż, lub znoszony prądem martwy zwierzak. Co kilkaset metrów są porozrzucane budynki mieszkalne. Do części z nich jest dojście tylko od strony wody, ale niektóre mają w pewnej odległości szutrowe drogi. Pływamy w ten sposób około dwóch godzin i wracamy na postój.

Rozlewiska Kerali to fajna rzecz, ale w sam raz na jeden dzień. Wycieczka przypominała trochę wyjazdy jednodniowe organizowane w Egipcie. Jedziemy-fabryka-fabryka-jedziemy-atrakcja-fabryka-obiad-jedziemy. Piękne widoki i kolory, ale w sumie niczym nie zaskakujące.

Będąc na południu Indii nie można pominąć masaży Aruwedyjskich które wywodzą się z tej okolicy. Wybór jest dosyć szeroki chociaż znalezienie lokalu wymaga trochę cierpliwości. Idziemy spróbować. Mały budynek zadymionym kadzidłami holem w którym przyjmuje doskonale mówiąca po angielsku babcia. W piętnaście minut opowiada nam skróconą historię swojego życia, a także jednym tchem wyrzuca z siebie litanię opiewającą zalety syna studiującego w zamorskich krainach. Ceny masaży są zróżnicowane. Rozpoczynają się od około trzydziestu złotych za godzinę kończąc na ponad stu za półtorej godziny. W porównaniu z sztucznie ustalonymi opłatami w Polsce to można uznać że i tak tutejsza oferta to niemalże darmocha. Wybieramy coś na chybił trafił. Odczucia? W porównaniu z mistrzami siedzącymi przy każdej ulicy w Tajlandii trzeba otwarcie powiedzieć że Hindusi nie mają pojęcia o masażu. Nie oznacza to jednak że jest źle. Dziwną sprawą jest siedzenie w beczce z wystawioną głową na zewnątrz tak aby się zagrzać od gorącej pary z ziołami. Po wyjściu z masażu wszystko jest do prania od tłustych olejów. Warto spróbować, ale czy jest to godne powtórzenia jest kwestią względną.

Mamy wykupiony lot do Delhi. Zamówioną u gospodarza taksówką jedziemy na czyste lotnisko pod miastem. Podróż przebiega bez zakłóceń i po kilku godzinach jesteśmy w stolicy.

Taksówka z agencji rządowej i jedziemy na Main Bazar. Trafił się nam stary grat w stylu dolmuszy które kursują w Hurgadzie i innych Egipskich kurortach. W mieście odbywają się antyrządowe manifestacje i dlatego miejscami ulice są zupełnie wyludnione, a kilkaset metrów dalej robią się potężne korki. Gdy jedziemy w tłoku słyszymy odgłos hamownia, a po chwili uderzenia. Samochód jadący obok uderzył kobietę przechodzącą między samochodami. Kobieta wpada pod samochód, a po ulicy rozsypują się z siatek owoce. Kierowca przez chwilę nie wychodzi czekając aż kobieta wyjdzie z pod samochodu, aby mógł jechać dalej. Potrącona podnosi rękę próbując wstać, ale bezskutecznie. W końcu kierowca wyraźnie zniecierpliwiony wychodzi trzaskając drzwiami. Patrzy na maskę grata i zaczyna ciągnąć kobietę za rękę w kierunku krawężnika. Podbiegają przechodnie i wyrywają potrąconą z rąk kierowcy i niosą ją na chodnik. Gdy odjeżdżamy kierowca który potrącił kobietę nadal jest zły że nie może jechać. Jakby upadła trochę bardziej na bok to pewnie by nawet nie zwolnił. Zatrzymujemy się w tym samym brudnym hotelu co wcześniej mając nadzieję ze pozostawione po pobycie w Nepalu bagaże jeszcze w nim są. Przykryte grubą warstwą kurzu leżą bezpiecznie. Oddychamy z ulgą.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedzili 3% świata (6 państw)
Zasoby: 55 wpisów55 19 komentarzy19 627 zdjęć627 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróżewięcej
27.10.2012 - 27.10.2012
 
 
10.10.2012 - 10.10.2012
 
 
22.08.2012 - 14.10.2012