Geoblog.pl    rafalsitarz    Podróże    Przyjemne podróżowanie po Chinach? Niemożliwe!    Przez Taiyuan do Pingyao
Zwiń mapę
2012
19
lut

Przez Taiyuan do Pingyao

 
Chiny
Chiny, Taiyuan
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 7695 km
 
Po ciężkiej podróży z Chengde odpoczywamy do południa w pekińskim hotelu. Pod koniec dnia mamy jechać do Taiyuan skąd mamy połączenie z Pingayo, miasteczka które zachowało XVI wieczny charakter i jest jednym z celów naszego wyjazdu. Przed opuszczeniem stolicy mamy jeszcze jedną sprawę do załatwienia – musimy kupić podstawowy obiektyw, ponieważ zabrane z Polski szkło canona odmówiło współpracy i brzęcząc zakończyło ziemski żywot. Pozostało nam kilka godzin na dokonanie zakupu.

Wymeldowujemy się z hotelu, które nie może się obyć bez zaskoczeń. Zostajemy słono podliczeni za mydełka reklamowe z pokoju i próbki szamponów, które były zostawione na naszych ręcznikach w łazience. Chińczyki mają przykaz ściągania od kapitalistów dolarów i wywiązują się ze swoich zobowiązań. Dno. Jedziemy metrem na handlową ulicę Wangfujing, gdzie wśród setek markowych sklepów spodziewamy się najłatwiej dokonać zakupu. Przy chińskich centrach handlowych te które uznajemy w Polsce za wielkie to co najwyżej sklepiki osiedlowe. Setki ekskluzywnych sklepów pod jednym dachem. Niektóre sklepy mają nawet trzy poziomy i wyglądają jak galerie mające budować wizerunek danej marki, a sprzedaż stawiając na drugim planie. Ceny? Drogo. Zegarki są droższe o około 20-30 procent w porównaniu z cenami w Polsce. Wiele marek oferuje produkty, które z założenia mają być zbyt drogie dla przeciętnego konsumenta. Ubrania sportowe są niewiele droższe, ale oferta jest zdecydowanie bardziej szeroka. Dla większości Chińczyków oferowane tutaj towary nie są one dostępne z powodu niebotycznych cen. Gdy przechodziliśmy wczoraj obok restauracji to kolega wyczytał z ogłoszenia wiszącego na szybie, że poszukiwani są kelnerzy. Pensja: około pięćset złotych. Tak więc na buty można sobie pozwolić po pięciu tygodniach pracy i niejedzeniu w tym czasie.

Zakupy do łatwych nie należą. Naturalnie jak na złość sklepów fotograficznych jest jak na lekarstwo, a gdy chodziliśmy wcześniej po ulicach to wydawało się nam, że są na każdym kroku. Oczywiście nie mamy pewności że oglądane produkty są oryginalne. Są podobne do oryginalnych, ale w przypadku optyki nie można mieć pewności, że obiektyw za miesiąc nie rozpadnie się na części. Słyszeliśmy że niedawno chińska policja zlikwidowała cały sklep „Apple” na głównej ulicy jednego z miast. Najbardziej zaskakujące jest w całej sprawie to, że nie pojedyncze produkty zostały podrobione, ale dosłownie wszystkie. Wystrój – identyczny, obsługa w firmowych koszulkach, wierna kopia salonu sprzedaży, tyle że cały asortyment został podrobiony. Nikt nie wpadł na pomysł że oferowane tam produkty nie miały de facto nigdy styczności z firmą której logo widniało w sklepie. Tak więc chodzimy i szukamy. W jednym z wielkich centrów znajdujemy sklep ze sprzętem fotograficznym. Znajdujemy nawet aparat z interesującym nas obiektywem, ale jak wytłumaczyć facetowi że chcemy sam obiektyw. Wiemy że powinien kosztować około 100 USD, bo jest to najprostsze szkło. Pokazujemy mu na migi odkręcając obiektyw z naszego aparatu że chcemy tylko tą część i ile chce. Nie rozumie. No to ile chce za aparat z obiektywem. 1500 USD – to zdecydowanie więcej niż w Polsce. Bez sensu. Trenujemy dalej pantomimę i pokazujemy że tylko obiektyw. W końcu rozumie. Jest gotów go sprzedać za 1200 USD. Pokazujemy mu że przesadza to schodzi do 1000 USD i na tej kwocie się zacina. To nie jest kraj dla turystów. Idziemy dalej, bez większych nadziei na zakup. Początkowo planowaliśmy kupić średniej klasy sprzęt, ale w związku z zawyżonymi cenami nasze wymagania spadły do zupełnego minimum. W końcu na stanowisku w hipermarkecie w stylu dawnych domów handlowych w Warszawie udaje się nam kupić podstawowy obiektyw w akceptowalnej cenie. Całe zakupy pokazują trudności z którymi przyjdzie się nam spotkać podczas dalszej podróży. Zmęczeni i zniechęceni wracamy po nasze bagaże do dzielnicy Hutongów, aby udać się na dworzec kolejowy.

Taksówkarze nie chcą jechać z białymi, bo pewnie ich pogryzą. Dopiero n-ty kolejny jest chętny do wykonania kursu. Pociąg odjeżdża z innego dworca niż wcześniejszy do Chengde. Miejscowi nazywają go dworcem północny, ale nie oznacza to że jest on w północnej części Pekinu. Faktem jest że dworzec robi wrażenie. Nie sądzę żebyśmy szybko zobaczyli podobną budowlę. Wielki jak lotnisko, a na ostatniej kondygnacji został dobudowany kilkupoziomowy kolorowy dach w stylu chińskim. Monumentalny. Tradycyjna procedura przegrzebywania bagaży, kolejka do wejścia na peron, walka pod bramką, bieg do pociągu. Tyle że tym razem będziemy mieli odrobinę luksusu. Szybki pociąg. Nowiutki, czyściutki, wygodne siedzenia. Gdy rusza to czuć wielką nadwyżkę mocy. Jedzie ponad 230 km/h i kolejne mijane wsie błyskawicznie migają nam za oknem.

Docieramy do Taiyuan już po zapadnięciu zmroku. Brud i ubóstwo. Siadamy w McDonaldzie i zastanawiamy gdzie można znaleźć nocleg. Na długiej, ślepej ulicy przylegającej do dworca rozlokowało się wiele hoteli, a przynajmniej tak się nam wydaje. Okolica jest co najmniej odpychająca. Brud, śmieci, pijani leżą przy krawężnikach. Pozostali handlują śmieciami, lub jedzeniem. Co chwilę jesteśmy zaczepiani przez ciągnących nas za łokcie Chińczyków, którzy machają rękami. Uznajemy że jeden z nich chce nam zaproponować pokój. Idziemy za nim kawałek, ale gdy wchodzimy do dwudziesto kilku piętrowego domu, który wygląda jak z filmów o mafii rosyjskiej to szybko się wycofujemy. Na końcu ulicy są wolne pokoje. Standard: minus kilka gwiazdek. Pokoje są tak małe że ledwie mieści się w nich łóżko, a bagaże muszą leżeć pod głowami. Ale zawsze możliwość spędzenia nocy. Jak nas nie zastrzelą to mamy rozwiązanie kwestii noclegu. Na szczęście znajdujemy jedyny przybytek, który można by bardzo naciągając nazwać hotelem i okazuje się że są wolne pokoje. Nazwa hotelu? International coś. Marmury, złote klamki i kryształy. Przynajmniej tak było na otwarciu. Obecnie widać tylko przebijające przez ogólny brud drobiazgi świadczące o dawnej świetności. Obsługa tradycyjnie patrzy się bezrozumnie gdy pokazujemy na migi że chcemy spać i są dwie osoby. Musimy położyć się na ladzie i pokazać napisany przez nich samych cennik z opisami pokojów w języku angielskim. Jeszcze dwadzieścia kilka minut poświęconych na przepisanie naszych danych do książki, zrobienie ksero paszportów i mamy pokój.

Okolica jest wyjątkowo podła, ale musimy zrobić zakupy. Budzimy powszechne zainteresowanie, którego staramy się uniknąć. Po drodze łapie nas sprzedawca biletów i pyta się pełnym i jakże wysublimowanym zdaniem: „Bus Pingayoooo?”. Tak, może być. Za ile? „okejjj, okejjj”. To dobrze, ale za ile? „Bus Pingayoooo?”. Tak, bus, za ile i o której? „Just loookkinnngggg?”. Nie mistrzu, nie looking tylko musimy tam twoim busem pojechać. Zaczynamy rysować za ile i o której. On dalej że ma autobus do Pingayo. Co za kraj? Pewnie nawet nie wie co krzyczy. Dajemy spokój, kupujemy bilet na pociąg i idziemy spać.

Ten pociąg nie jest już tak luksusowy jak wcześniejszy, ale w porządku. Na dwóch poziomach w wagonach pozawieszano gęsto czerwone transparenty z napisami. Pewnie obchodzone jest jakieś święto, rocznica partyjna, może inny zryw ku wolności. Może są to myśli wszechobecnego przewodniczącego Mao. Do Pingayo docieramy po dwóch godzinach. Porównujemy znaczek z biletu z tym który jest namalowany na peronie – jeden i drugi jest podobny podobny do słupa wysokiego napięcia. Wygląda że to tutaj. Zostajemy przepędzeni w pośpiechu z peronu i po zostawieniu bagaży w sklepie z podrabianymi torebkami możemy ruszyć na miasto.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedzili 3% świata (6 państw)
Zasoby: 55 wpisów55 19 komentarzy19 627 zdjęć627 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróżewięcej
27.10.2012 - 27.10.2012
 
 
10.10.2012 - 10.10.2012
 
 
22.08.2012 - 14.10.2012