Geoblog.pl    rafalsitarz    Podróże    Przyjemne podróżowanie po Chinach? Niemożliwe!    Pingyao
Zwiń mapę
2012
04
maj

Pingyao

 
Chiny
Chiny, Pingyao
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 7777 km
 
Z Tayiuan do Pingyao mamy półtorej godziny drogi pociągiem. Bilet za siedemnaście Yuan nie pozostawia nam złudzeń co do komfortu podróży. Oczywiście pierwszą rzeczą po przyjeździe do miasta jest odstanie w kolejce po bilet na dalszą część podróży. W jak szybki sposób system może człowieka wytresować. Niestety nie ma na dzisiaj biletów do Louyang ani do Zhengzhou przez które możemy ruszyć dalej. Tak na prawdę to są dostępne, ale pozostały tylko miejsca stojące, a droga trwa ponad dziesięć godzin. Dzięki temu wybieramy wieczorny powrót do Tayiuan (miejsca stojące) i w ten sposób będziemy kręcili się w kółko razem z bagażami.

Plecaki zostawiliśmy w sklepie, gdzie oprócz sprzedaży wszelkiego rodzaju podrabianych torebek sprzedawczyni uruchomiła "luggage office". Po drodze na stare miasto odganiamy się od tłumu przekrzykujących się rykszarzy. Oglądając zdjęcia miasteczka w internecie odnieśliśmy wrażenie że Pingyao to małe miasteczko, a tutaj niespodzianka - domy handlowe i rozległa, gęsto zamieszkana starówka. Starówka została otoczona dwunasto metrowym murem. Kilka lat temu fragment muru runął, a władze wyjaśniając sprawę doszły do wniosku że winę ponoszą budowniczy z przed kilkuset lat. Ciekawostką jest fakt że na wielu budowlach (także na Wielkim Murze) cegły były oznaczane nazwiskiem odpowiedzialnego za dany fragment konstruktora. W razie błędów, lub wypadku zawsze wiedziano kogo skrócić o głowę. Jakże proste i praktyczne zarazem.

Przez ogromną bramę wchodzimy w inny świat. Miasteczko wygląda jakby zostało przyszykowane do filmu kostiumowego. Malutkie, maksymalne dwupiętrowe ceglane domki pokryte zostały szarymi dachówkami. Od raz na pierwszy rzut oka widać że otacza nas za dużo hotelików, knajpek i sklepików ze wszystkim co turysta może kupić w cenach stukrotnie zawyżonych. Sklepy są w 95% nastawione na turystów i w 100% na zawyżanie cen. Centy to czysta abstrakcja. 200 zł za mały gliniany talerzyk to delikatna przesada. Typowa turystyczna tandeta, ale i tak całość wypada bardzo przyjemnie. Nasze pozytywne odczucie zostaje lekko zaburzone gdy musimy zapłacić po sto pięćdziesiąt Yuan za bilet uprawniający do wejścia na dziedzińce domów i mury miejskie. Dużo jak na Azję. Jak tak dalej pójdzie to za bilety wstępów zapłacimy więcej niż za przelot. Kręcimy się po uliczkach, zaglądając na podwórka. Centralną część domów stanowi przeważnie dziedziniec przy którym zostały postawione pokoje dla służby (bliżej wejścia żeby w razie napaści najpierw oni zaabsorbowali uwagę napastników), oraz zabudowania gospodarza. Z tyłu przeważnie oprócz dodatkowych pomieszczeń dla służby znajdowały się także stajnie. Pomieszczenia zostały urządzone po spratańsku - praktycznie brak w nich umeblowania. Po zobaczeniu trzech domów wszystkie następne wyglądają identycznie. Wchodzimy jeszcze do kilku i idziemy do głównej atrakcji - Bramy Dzwonów stojącej po środku miasta na głównej ulicy miasteczka. Oczywiście nasza wejściówka nie obejmuje akurat tej bramy i musimy zapłacić kolejne Yuany za bilet, który trzeba przyznać jest wart swojej ceny. Zaglądając na stragany z drobiazgami i próbnie targując ceny wypatrzonych przedmiotów przesuwamy się w kierunku wejścia na mury, aby obejść nimi przynajmniej część miasta. Po wejściu na fortyfikacje można przeczytać wskazówki jak się przemieszczać, ale oczywiście tylko w krzakach. Nie ma akurat nikogo za kim moglibyśmy pójść, a mając 50% szans na wybranie dobrego kierunku, okazuje się że ich nie wykorzystujemy. Dobry kierunek to ten gdzie zejście będzie stosunkowo blisko wejścia, a nie koniecznie równo po okrążeniu połowy miasteczka. Idziemy sami pokaźny kawałek, który wydłuża się z racji żaru lejącego się z nieba. Mijane po drodze bramy są zamknięte i uniemożliwiają nam zejście na dół. Dzięki temu możemy spokojnie pooglądać z góry nie tylko centrum miastecka, gdzie wszystko jest pięknie zachowane i odnawiane, ale też obrzeżne części, gdzie domy i podwórka wyglądają jak po ataku wrogich plemion. Gdzieniegdzie brakuje dachów, podwórka są zapuszczone brudne i brzydkie, w futrynach wiszą szmaty zamiast drzwi, a w oknach straszą powybijane szyby. Tak na prawdę się tutaj żyje i mieszkańcy którzy nie mają sklepów żyją w bardzo skromnych warunkach. Większość gospodarstw ma wysoką bramę na które zawieszone zostały czerwone lampiony. Domy otoczone wysokimi murami są zbudowane dookoła małych podwórek na których suszy się pranie, biegają dzieci i kury. Prawdziwe Chiny, a nie z pocztówki.

Przy jednym z odnowionych domów wisi dumnie po zagranicznemu napis "Travel Office". Trzeba się dowiedzieć o bilety do Luyangu, który jest bazą wypadową do Shaolin i gro Longmen. W biurze siedzą trzy lub cztery ubrane w uniformy urzędniczki. Nie wzbudzamy niczyjego zainteresowania, pomimo że jesteśmy potencjalnie jedynymi klientami. Podchodzimy do pierwszej miłej pani. Na magiczne hasło "heloołłłł" otrzymujemy w odpowiedzi przedziwny bulgot. Druga urzędniczka reaguje podobnie. To by było tyle z zakupów biletów w "Travel office".

Gdy schodzimy z murów postanawiamy pojechać do świątyni Shuanglin oddalonej od Pingyao o około sześć kilometrów. Łapiemy tuk tuka i podajemy nazwę świątyni. Pani pokazuje, że chce pięć Yuanów i mówi - "five, Shuanglin Temple, OK, five". Trochę nas dziwi, że chce tak mało, więc upewniamy się pokazując jej zdjęcie świątyni i wsiadamy. Kobiecina potwierdza i rusza. Ewidentnie zapowiada się na zamieszanie, ale siedzimy cicho licząc że się mylimy. Nie mylimy. Przejeżdżamy 300 m i to jak się nam wydaje w przeciwną stronę niż znajduje się świątynia. Pani każe nam wysiadać wyciągając rączki po Yuany. Bo przecież ona tylko jeździ tylko z lewej w prawą, a dalej nie może, bo jest szlaban. Pokazujemy że szlaban faktycznie jest przed nami, ale świątynia znajduje się w przeciwnym kierunku. Powtarzamy ponownie nazwę świątyni, a pani jak nakręcona: "five, Shuangin Temple, OK, five". Uśmiechnięci wysiadamy i machamy na pożegnanie. Przemiła pani wpada w furię machając rękami na wzór miksera produkcji Zelmer. Zobaczyła zamieszanie sprzedawczyni z pobliskiego kramiku, coś niecoś dukająca po angielsku i dowiadujemy się od niej, że jak chcemy, to za kolejne pięć Yuanów tamta zawiezie nas z powrotem w miejsce, z którego nas zabrała. Doskonali przewoźnicy. Odpuszczamy walki z kolejnymi rykszarzami i próby tłumaczenia gdzie chcemy dojechać, więc postanawiamy pójść coś zjeść. W przydrożnym barze zamawiamy nieokreśloną bliżej pozycję, a łatwo nie jest bo karty są bez zdjęć i tylko po chińsku. W między czasie zastanawiamy się czy oby na pewno ten sklep jest restauracją, a nie sklepem zoologicznym. Nie podejmujemy próby konsumpcji. Danie kosztowało kilka Yanów, więc nie jest nam bardzo szkoda go porzucić. Po nieudanych próbach dojechania do świątyni i zjedzenia obiadu rzucamy się w wir walki - idziemy na zakupy. Jako że chodząc po miasteczku upatrzyliśmy kilka drobiazgów i rzucaliśmy sprzedawcą ceny sprawdzając przy jakim pułapie są bardzo źli to bez kłopotów schodzimy do satysfakcjonującego nas poziomu cenowego i dokonujemy zakupów.

Po całym dniu spędzonym w Pingyao, wieczorem wśród tłumu turystów jadących do Xian czekamy na dworcu na nasz pociąg. Pamiętając tłumy w Zakazanym Mieście i widząc pełną halę Niemców, Anglików i innych Europejczyków cieszymy się, że odpuściliśmy odwiedzenie terakotowej armii. Powoli rozumiemy że każda decyzja dotycząca miejsca wyjazdu musi zostać gruntownie przemyślana. Zobaczenie zabytków znajdujących się w mieście oddalonym nawet o sto pięćdziesiąt kilometrów może zająć trzy dni zakładając że droga w każdą stronę to jeden stracony dzień. Gdy nadjeżdża nasz pociąg wszyscy stoją na peronie na baczność i dopiero na hasło wyszczekane przez urzędnika zaczynają nerwowo wchodzić do pociągu. Nie mamy miejscówek, więc musimy jakoś sobie poradzić, bo na podłodze w pociągu nie da się siedzieć z powodu powszechnie panującego brudu, którego autorami są pasażerowie, rzucający śmieci na podłogę, a na wszystko wydatnie plując. Przy wejściu na pierwszym miejscu leży chłopiec na trzech siedzeniach, który gdy tylko nas zauważa zrywa się na równe nogi. Korzystamy z okazji i szybciutko siadamy obok niego. Po chwili przychodzi chyba jego krewny i zaczyna przemowę. Siedzimy, uśmiechamy się do niego i odpowiadamy po polsku, że przecież mały nam ustąpił. Staramy się szybko uczyć od miejscowych. W końcu nie mając już chyba innych pomysłów pan pokazuje nam, żebyśmy się trochę przesunęli i siada koło nas jako czwarty. Dało się usiąść? Dało.

Teraz w Taiyuan zostało nam "tylko" zakupić bilety do Louyang lub Zhengzhou na jutro. Pani w okienku oczywiście nic nie rozumie, nawet chińskiej transkrypcji nazw miast, ale jakoś udaje nam się wytłumaczyć, co chcemy pokazując krzaki w przewodniku. Wybieramy tańszy pociąg za osiemdziesiąt Yuan i już wiemy, że większość jutrzejszego dnia spędzimy stłoczeni w przedziale. Próbujemy się dowiedzieć ile czasu jedzie pociąg do Guilin, gdzie zamierzamy pojechać za kilka dni, ale na dworcu nasze zapytanie przerasta po kolei parę osób z personelu. Idziemy do hotelu - może tam się uda. Jednak okazuje się, że wciąż jesteśmy naiwni. Na każde pytanie i nawet na prośbę o napisanie pytania - "ile kosztuje i ile jedzie pociąg do Guilin" - pani stwierdza - "I don't know, sorry". Takie króciutkie zdanie, a takie użyteczne.

Hotel w którym zatrzymaliśmy się dzień wcześniej okazuje się przepełniony. Znajdujemy nocleg w przybytku na końcu ulicy, który jest hotelikiem na godzinki. Atrakcją jest bojler z wodą, który został podłączony do prądu i gdy odkręca się ciepłą wodę, to gra chińska muzyczka. Ciepła woda leci kiepściutko, ale bajer jest.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (22)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedzili 3% świata (6 państw)
Zasoby: 55 wpisów55 19 komentarzy19 627 zdjęć627 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróżewięcej
27.10.2012 - 27.10.2012
 
 
10.10.2012 - 10.10.2012
 
 
22.08.2012 - 14.10.2012