Geoblog.pl    rafalsitarz    Podróże    Przyjemne podróżowanie po Chinach? Niemożliwe!    Przez Zhengzhou do Shaolin
Zwiń mapę
2012
06
maj

Przez Zhengzhou do Shaolin

 
Chiny
Chiny, zhengzhou
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 8083 km
 
Po w wizycie w Pingyao trafiliśmy z powrotem do Tayiuan ponieważ nie udało nam się dostać biletów do Zhengzhou, które ma być naszą bazą wypadową do klasztorów w Shaolin. Dzięki doskonałemu systemowi sprzedaży biletów kręcimy się w kółko. Wczesnym rankiem mamy pociąg do Zhengzhou w którym spędzimy cały dzień (w pociągu, a nie w mieście). Poranek rozpoczyna się dosyć ciekawie. Jak już wspomnieliśmy przy okazji pierwszej wizyty w Tayiuan - ulica przy dworcu jest największym skupiskiem hotelików, pokoi do wynajęcia, a przy okazji wygląda jak scena z filmów o porachunkach mafii. Otóż to gdy wychodzimy z naszego obskurnego pokoju nad ranem, przed naszymi oczami roztacza się nietypowa scena. Ulica została otoczona przez oddziały policji uzbrojone w karabiny, pałki, długie kije i tarcze. Policja przeprowadza propagandową i pokazową akcję likwidacji nielegalnych sklepów, straganów zapewne handlu narkotykami i czym sobie tylko można wyobrazić. Oddziały rozbijają sklepy kijami, zrywają ogłoszenia, wyciągają pojedyncze osoby z ulic. W pogotowiu czekają spychacze i ciężki sprzęt. Pomiędzy tym wszystkim biegają kamerzyści - powstanie wspaniały materiał propagandowy. Widać że każda próba oporu skończy się gwałtowną reakcją ze strony uzbrojonej policji. Nie chcemy rzucać się w oczy ponieważ zakładamy, że władza nie byłaby szczęśliwa że osoby "z poza" oglądają scenę, a ponad wszystko robią zdjęcia (wolimy nie ryzykować). Dla nas cała sytuacja powoduje utrudnienie w postaci niemożności kupienia prowiantu na drogę, a dodatkowo wydłuża drogę na dworzec. Przebiegamy z bagażami popychani przez Chińczyków pomiędzy handlarzami i policją. Na dworcu prześwietlenie bagaży, rewizje i w ostatnim momencie wbiegamy przez odpowiednią bramkę na peron.

Do Zhengzhou mamy dotrzeć wieczorem. Bilety które kupiliśmy wczoraj mają miejscówki - luksus. Nasze miejsca znajdują się na trzy osobowej drewnianej ławie na przeciwko której w minimalnej odległości stoi identyczna. Na naszych miejscach siedzi kilka osób, które po zobaczeniu naszych biletów narzekając odchodzą w poszukiwaniu nowego siedziska. W pociągach dyżurują odpowiedzialni za porządek i w razie potrzeby wystarczy im pokazać bilet by "podsiadacze" zostali usunięci. Abyśmy nie nudzili się zbytnio podczas podróży na przeciw nas siedzi rodzina z małym tłustym, około sześcio, siedmio letnim chłopcem. Dzieciak musi być słynnym przedstawicielem chińskich jedynaków, których rozwydrzenie jest legendarne i uważane nawet przez miejscowych za przesadne. Chłopak szaleje, pluje dokarmiany przez mamusię, która siedzi w ręczniku na głowie. Warto dodać że Chińczycy wszystko co zjedzą (niedojedzą), jest im niepotrzebne rzucają na podłogę/za okno. Pomimo zakazu palenia wagon spowity jest dymem, którego nie są w stanie rozproszyć wentylatory zawieszone na suficie. Upał, zaduch, obok nas malskający chudzielec, na przeciwko babka w ręczniku, spocony facet i drące się, zaplute dziecko. Sam fakt wyrzucania śmieci na podłogę lub za okno daje nam w pewnym momencie mnóstwo radości. Otóż to siedzący właśnie przy oknie tłuściutki jak pączuszek jedynak wydziera się gdy dostaje prościutko w twarz gazetą, która przyleciała do nas z wcześniejszego wagonu. Wygląda to tak jakby go ktoś solidnie spoliczkował. Na pewien czas malec uspokaja się.

W ten sposób spędzamy cały dzień kuląc się na zbyt wąskiej i krótkiej ławce. Około godziny 20-00 przysiada się do nas młody człowiek, który bardzo chciałby porozmawiać. Standardowe pytania o kraj, imiona przebiegają z bólami, ale dochodzą do skutku. Dalsza konwersacja staje się prawie niemożliwa, ponieważ nasz nowy znajomy bardzo chce się komunikować, ale mówi większość słów po chińsku. W końcu zaczynamy używać translatora na jego telefonie komórkowym. Kibicuje nam kilkanaście osób z wagonu. Wszystko czego się od nas dowie przekazuje współpasażerom dodając obszerne komentarze. Z każdą informacją po wagonie przechodzi szmer dyskusji. Trudno się rozmawia, ale jest to pierwsza w miarę udana próba komunikacji z Chińczykami. Wieczorem gdy wysiadamy z pociągu nasz nowy znajomy proponuje, że kupi nam bilety do Guilinu - naszego kolejnego punku podróży po Shaolin. Zakup biletu z miejscówką, a najlepiej sypialnego jest o tyle istotny że miasta dzieli ponad 1300 km, co daje praktycznie dobę w podróży. Ruszamy do kas. Kolejka na godzinę i już jesteśmy przy okienku. Pan miał kupić nam bilety w kuszetce, ale nabył tylko miejscówki, ponieważ sypialnych nie ma i nie wiadomo kiedy będą dostępne (o ile będą). Jeżeli nawet miejscowi nie są w stanie zdobyć podstawowych informacji to turyści w tym kraju są bez szans. Chcąc nie chcąc dziękujemy panu za pomoc, przerażeni przy okazji perspektywą dwudziestu godzin na drewnianej ławce. Pora znaleźć nocleg.

Przed dworcem rozciąga się sporej wielkości plac przy którym widać kilka szyldów hoteli. Zakładamy że z noclegiem nie będziemy mieli problemów. A jednak. Pierwszy hotel - "białym mówimy zdecydowane: NIE". Przyjmują tylko Chińczyków, ale przynajmniej sprawę stawiają jasno. W następnym brak pokojów, kolejny tak samo. Trudno powiedzieć czy faktycznie w mieście mają tak duże obłożenie, czy też jest odgórny przykaz aby turystów "z poza Kraju Srodka" nie przyjmować. Przed wyjazdem czytaliśmy że jest to możliwe i że często przyjmują Rosjan, a Polaków wyrzucają uznając ich za mniej zaprzyjaźnionych ideologicznie. Wchodzimy do wielkiego hotelu przy samym dworcu. W recepcji twierdzą że pokojów brak. Siadamy aby chwilę odpocząć. W tym czasie podchodzą kilkakrotnie Chińczycy i ewidentnie zadają takie samo pytanie jak my, ale dostają pokoje. Widać że się pytają, następnie dopytują się, a w końcu wołają resztę rodziny i są prowadzeni gdzieś przez personel, który niesie ich bagaże. O co chodzi w tym kraju? Zaczepia nas na placu kobieta proponująca nocleg. Niechętnie ale idziemy za nią. Wchodzimy do hotelu w którym chwilę wcześniej nie było miejsc. Omijamy jednak recepcję i wjeżdżamy na ósme piętro. Dziwna sprawa, zaczyna to wyglądać podejrzanie. Decydujemy się pójść jeszcze kawałek. Na podłodze marmury, na sufitach kryształy. Całość sprawia wrażenie porzuconej, ale widać dawny blask i przepych. Ruszamy za panią. Skręcamy dwa lub trzy razy. Mijamy opuszczone recepcje, sauny i sklepy. Z sufitu odpada płatami tynk w towarzystwie grzyba. Dochodzimy do prowizorycznej recepcji. Za ladą siedzi spocony i zapuszczony młodzieniec. Drugi leży na podłodze. Speluna. Pokoje są w umiarkowanych cenach. Standard - przerażający. W przeszłości były w tym miejscu sauny i szatnie. Hol został poprzedzielany szybami na które nalepiono plakaty tworząc pseudo-ściany. W pokojach sufity są zagrzybiałe i zgniłe. W łazienkach wiszą kable bez izolacji, oraz stoją zniszczone drewniane pomieszczenia do sauny. Całości dopełnia fakt, że okno wychodzi na halę dworca. Właściwie mamy nocleg na peronie. Trudno. Nie mamy wyboru. Jak nas nikt nie ukradnie to będziemy mieli szczęście. Dochodzimy do wniosku że hotel został zalany, może wybuchł pożar i uruchomiły się systemy anty pożarowe. Spryskiwacze zalały część hotelu wodą. Nie zdecydowano się na ich remont i całe piętra stały opuszczone. Za cichym przyzwoleniem administratorów budynków powstał nowy twór - hotele w hotelu. Smród grzyba, brak pewności że przy odkręceniu wody nie porazi nas prąd, podejrzane towarzystwo, ogólnie mówiąc nocleg w tym miejscu nie wydaje się nam dobrym pomysłem. Przybytek zaletę że nie-chińczyk może znaleźć w tym miejscu nocleg. Takiego cudu nie widzieliśmy. Z ciężkim sercem zostajemy.

Idziemy na szybki rekonesans miasta. Na placu przed dworcem rozłożyły się tłumy pasażerów oczekujących na pociągi. Kładą maty, tektury lub koce na ziemi i zasypiają. Są ich setki. Wyglądają jako ofiary kataklizmu niemogące wrócić do swoich domów. Tłum będzie okupował plac do rana gdy wzejdzie słońce i upał stanie się trudny do wytrzymania. Miasto pomimo kolorowych neonów wygląda na dosyć zapuszczone. Kupujemy bilety autobusowe do Sahaolin i ruszamy przez mniejsze uliczki pełne barów z owocami morza. Kręcimy się po pustych ulicach i wracamy do "hotelu". Po drodze robimy zakupy w sklepie z zegarkami, czyli na plastikowym stoliku stojącym przy ciemnej ulicy. Dostępne są wszystkie luksusowe marki. Decydujemy się na dwa Rolexy i dwa inne wynalazki. Cena to dziewiętnaście Yuanów za sztukę, czyli taniej niż za hamburgera w McDonald's. Koszt zakupu bardzo nas zaskakuje - przecież ktoś musiał ten zegarek wyprodukować, przewieźć, a przy okazji kilka osób powinno po drodze zarobić. Wracamy niechętnie do pokoju i wśród ogłoszeń napływających z hali dworca próbujemy się zdrzemnąć. Możliwe że Chiny to piękny kraj z mnóstwem cennych zabytków, ale zdecydowanie nie jest przyjazny turystom.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (4)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedzili 3% świata (6 państw)
Zasoby: 55 wpisów55 19 komentarzy19 627 zdjęć627 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróżewięcej
27.10.2012 - 27.10.2012
 
 
10.10.2012 - 10.10.2012
 
 
22.08.2012 - 14.10.2012