Geoblog.pl    rafalsitarz    Podróże    Przyjemne podróżowanie po Chinach? Niemożliwe!    Z Hangzhou do Guilin i opowieść o wynajęciu pokoju
Zwiń mapę
2012
17
lip

Z Hangzhou do Guilin i opowieść o wynajęciu pokoju

 
Chiny
Chiny, Guilin
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 9276 km
 
Nadszedł „oczekiwany” z utęsknieniem dzień dwudziesto godzinnej podróży pociągiem z Hangzhou do Guilin. Ranem robimy szybką przebieżkę po mieście trafiając na kilka wyprzedaży i po zabraniu bagaży z naszego śmierdzącego pokoju idziemy na dworzec. Pocieszeniem może być fakt że mamy wykupione miejscówki, jednak jest to pocieszenie na zasadzie że może inni mają gorzej więc poprawa samopoczucia jest mizerna.

Drewniane ławki mają oparcia pod kątem dziewięćdziesięciu stopni w stosunku do siedziska, a w dodatku są tak wąskie, że może się na nich zmieścić względnie swobodnie dwóch Europejczyków, a są to trzy chińskie miejscówki. Gdy wpychamy się do zapełnionego wagonu i siadamy to nie jesteśmy w stanie nawet pochylić głowy, ponieważ co kilka sekund trącają nas wściekli i zmęczeni Chińczycy, którzy za wszelką cenę walczą o miejscówki.

Podsypiamy na zmianę z szyją owiniętą bluzą polarową, żeby głowa nie skakała, to znowu z czołem na blacie malutkiego stolika i znowu w polarze. Po dziesięciu godzinach trzęsienia krzyż zgłasza zdecydowany sprzeciw. Wstać trudno, bo tłok, a siedzieć źle. Aby było barwniej podczas podróży to trafiamy na doborowe towarzystwo. Dwóch siedzących na przeciwko nas Chińczyków dobrało się doskonale. Pierwszy z nich ubrany w markowe chińskie ciuchy gada równostajnie jakby klepał z pamięci złote myśli Mao i to opatrzone bogatym komentarzem. Gadanie komponuje się doskonale z stukotem kół. Co kilkanaście minut gdy budzimy się po mocniejszym szarpnięciu pociągu i stwierdzamy że przemowa trwa dalej, a kompan kiwa ze zrozumieniem głową. Mówca jest chyba partyjny, bo chwali się wszystkim dokumentem w czerwonej okładce, a reszta (czy chce czy też nie) kiwa z respektem głowami. Spróbowali by nie pokazać aprobaty i zazdrości.

Rozpoczyna się żarcie. Nie, nie obiad, tylko właśnie żarcie. Inaczej nie można tego opisać. Na stoliku pojawiają się: słoneczniki, kurczaki, jabłka, jakieś nóżki w sosie, itd. Wszystko jest błyskawicznie wciągane przez chłopaków z naprzeciwka przy akompaniamencie mlaskania, siorbania i smarkania. Znaczna część jedzenia ląduje na naszych nogach, razem z obcinanymi przez współpasażerów paznokciami. Po godzinie biesiady jedziemy już w zupełnym chlewie. Partyjny rozgląda się po wagonie z przeświadczeniem wyższości nad resztą wszechświata rzucając kolejne porcje niedojedzonego jedzenia na nasze stopy. Mniej więcej co godzinę przychodzi obsługa pociągu, która wymiata szczotami śmietnik z pod naszych nóg aby zrobić miejsce na kolejną porcję odpadków. Kilkakrotnie gdy przebudzamy się z płytkiego snu odkrywamy z obrzydzeniem że nasi współpasażerowie rozpostowują sobie nogi kładąc brudne, oblepione stopy na nasze kolana. Zrzucamy, zasypiamy, a po kolejnym przebudzeniu sytuacja się powtarza.

Mijamy smutne, betonowe miasta zapchane blokami. Czym dalej jedziemy na południe tym roślinność nabiera bardziej intensywnych barw. Z rzadka pojawiają się charakterystyczne, wysokie i łagodnie zakończone pagórki z których słyną okolice miasta Guilin. Do celu naszej podróży docieramy nad ranem. Nieduża stacja kolejowa przed którą rozciąga się spory plac sprawia wrażenie zupełnie uśpionej i prowincjonalnej, a przecież Guilin w warunkach europejskich uznane zostałoby za duże miasto.

W Pekinie nie dało się porozumieć, ale to, co się dzieje w głębi kraju wydaje się tak abstrakcyjne że aż śmieszna. Szukamy noclegu. Pierwszy hotel. Pokazujmy na migi, że chcemy pokój. Recepcjonista odpowiada ładnie i zadaje pytania tyle że po chińsku. English? Nie bardzo. Pan uznaje że pewnie jesteśmy z odległej wioski i nie rozumiemy jego akcentu więc pisze coś na karteczce po swojemu. Pokazujemy na migi, że to nie pomaga i dalej teatr, że chcemy pokój. Nawet już nie interesuje nas cena, bo napisanie jej na kalkulatorze mogłoby przerosnąć umiejętności komunikacji tego pana. Czego może chcieć dwoje białych z plecakami wchodzących do hotelu? Nauczyć się szydełkowania? Szuka miejsca połowu wielorybów? Co za dramat. Wychodzimy. Drugi hotel. Efekt podobny – siedzi za ladą chłopak w wieku około piętnastu lat i tylko się na nas gapi. Cudownie. Potrafi ruszać głową i trochę rękami więc to nie manekin, ale niewiele to zmienia. Bariera językowa to jedno, ale brak nawet najmniejszej chęci woli aby się porozumieć jest przerażający. Trzeci hotel. Początek podobny, próbujemy nawet przerysowywać słowa ze słownika, albo je czytać z zapisu fonetycznego. Nic. Po kilku próbach właścicielka w popisowy sposób kończy rozmowę rozsiadając się przed telewizorem i przestając nas widzieć. Ratujemy się rozmówkami zainstalowanymi na telefonie. Pokazujemy napisane zdania przytakując w odpowiedzi na to co kobieta do nas mówi. Udaje się. Tyle szczęścia jakbyśmy wygrali w totolotka. Pokoje są za dosłownie kilka złotych, ale raczej turyści z zagranicy często w tym miejscu nie bywają.

 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (6)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedzili 3% świata (6 państw)
Zasoby: 55 wpisów55 19 komentarzy19 627 zdjęć627 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróżewięcej
27.10.2012 - 27.10.2012
 
 
10.10.2012 - 10.10.2012
 
 
22.08.2012 - 14.10.2012