Geoblog.pl    rafalsitarz    Podróże    Przyjemne podróżowanie po Chinach? Niemożliwe!    Przez Guilin do Yangshuo
Zwiń mapę
2012
18
lip

Przez Guilin do Yangshuo

 
Chiny
Chiny, Yangshuo
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 9476 km
 
Guilin jako miasto to po prostu kolejne z wielu bliźniaczo podobnych chińskich molochów. Gdyby nie górujące nad domami łagodnie zakończone pagórki to Guilin niczym szczególnym by się nie wyróżniało. Władza wpadła kilkadziesiąt lat temu na doskonały pomysł. Zabytki zostały zniszczone wraz ze starymi domami. Na ich miejscu powstała piękna, fantazyjna i lekka architektura w postaci betonowych bloków. Jedyne co pozostało po dawnej świetności i jest warte zobaczenia to parki, małe pałace, oraz najwyższa w okolicy góra z widokiem na okolicę. Doskonale się składa ponieważ wszystkie te atrakcje znajdują się obok siebie. Dzięki błyskotliwości władzy wysunięto kolejny pomysł: ogrodzić. Wejście na teren płatne po 50 yuan od osoby (około 25 zł) plus opłaty za każdą dodatkową atrakcję, a można być pewnym że nie będą one niskie. Przed kasą kręcą się kobieciny które twierdzą że wszystkie atrakcje kosztują w sumie po 200 yuan za głowę ale one je sprzedadzą za 100 yuan. Mówią po angielsku, ale nie wiedzą co bo często mylą im się odpowiedzi i wychodzi zabawnie. Nie ryzykujemy zakupów ponieważ w razie problemów przestaną nas widzieć, albo najzwyczajniej w świecie znikną. Ale naszym oczom ukazuje się budynek z napisem „Tourist Center – Information” – szał. Podpytamy co i jak na temat transportu do Yangshuo. Wchodzimy. Hello-hello jak na razie jest szansa że jako tako się z panią dogadamy. Pani stwierdza „me iai hjp ju”. Jednak na każde pytanie otrzymujemy odpowiedź „no”. Wnioskujemy że pani albo nie rozumie, albo nie chce pomóc, albo obie odpowiedzi są prawidłowe. Po kilku identycznych z jej strony odpowiedziach zadajemy pytania testowe w stylu: czy Chiny są pięknym krajem? No. Czy może nam pani powiedzieć czy niebo jest niebieskie? No. Pani jest zdecydowanie na „nie”. Na to wychodzi że gra w „pomidor” może mieć zastosowanie w życiu codziennym. Ale propaganda może poinformować że w mieście Guilin znajduje się „Tourist Center – Information”. Pośmialiśmy się i pomimo że niewiele informacji uzyskaliśmy to było sympatycznie. Jako że do chińskiej kasy państwowej dorzuciliśmy się wystarczająco i to więcej niż byśmy mieli ochotę więc bojkotujemy inwestycję w wejściówki. Zamiast tego idziemy nad rzekę gdzie skupia się życie towarzyskie miasta.

Ukrywając się przed upałem mieszkańcy Guilin przybywają tłumnie nad rzekę. W przejściu podziemnym para ćwiczy taniec, emeryci rozciągają się i pląsają. Pod mostem kilkadziesiąt osób łowi ryby. Interesuje nas oprócz znalezienia odrobiny wytchnienia informacja w jaki sposób można dostać się do miasteczka Yangshuo, które ma być naszą bazą wypadową podczas wycieczek po okolicy. Dowiadujemy się na migi i przy pomocy pojedynczych słów po chińsku w jaki sposób można przepłynąć do Yangshuo. Okazuje się że do portu z którego wypływają tratwy w kierunku miasteczka można dojechać autobusem, a bilet można kupić na nabrzeżu w Guilin. Doskonale. Bogatsi o posiadaną wiedzą możemy skosztować uroków miejskiej „plaży”. Aby do niej dojść przechodzimy przez zrujnowane przez zaniedbanie i ząb czasu domy przed którymi siedzą emeryci patrząc znudzonym wzrokiem na ulicę. Po kamienistym brzegu kręcą się sprzedawcy, oraz spoceni plażowicze. Wynajmujemy leżaki, i degustując lody o obrzydliwym groszkowym smaku, obserwujemy tutejsze obyczaje. Dzieciaki siedzą na skraju wody i wybiegają co jakiś czas aby nasikać miedzy leżakami. Jest to pierwsza okazja podczas pobytu w Chinach kiedy możemy spokojnie posiedzieć i przy najmniej przez godzinę odpocząć.

Wracamy w kierunku oddalonego o kilka kilometrów hotelu zahaczając o boczne uliczki odchodzące od głównego pasażu handlowego. Po drodze trafiamy do salonu masażu w którym fundujemy sobie masaż stóp i pleców. Niestety masaż pleców jest prowadzony według zasady – czym mocniej tym lepiej, dzięki czemu po dwudziestu minutach czujemy się jakbyśmy zostali obici kijami po plecach. Powoli zapada wieczór więc otwierają się liczne bary, dyskoteki, kluby i zaczyna się szaleństwo. Nie wygląda to jak Chińska Republika Ludowa. Widać że wybrane regiony mają „luźniej” niż inne. Na ulicy o długości kilkuset metrów mieszczą się co najmniej cztery sklepy Adidasa, trzy Nike, przedstawicielstwa luksusowych marek, oraz niezliczone sklepy miejscowych producentów. W jednym z mniej oficjalnych „przedstawicielstw” na straganie dobijamy targu i kupujemy Rolexa i Longinesa po sześć złotych za sztukę. Sprzedawca zachwala „oridzinal, gut kłaliti” – jasne że przednia jakość, przecież inaczej nie płacilibyśmy tak zawrotnych kwot. Szukając przystanku z którego moglibyśmy wrócić w okolicę hotelu trafiamy na podziemny tag z elektroniką. W ofercie są podróbki wszystkiego co jest na rynku i czego jeszcze nie ma. Jakość produktów jest fatalna. Patrząc na ofertę nie dochodzi nawet do pytania o cenę ponieważ za darmo nie warto byłoby brać oferowanego złomu. W końcu gdy znajdujemy etui na iPhone dobrej jakości to sprzedawca chce za nie ponad 30 USD co jest ceną wyższą niż tutejsza sklepowa. Zakupów nie będzie. Lapiemy jeden z ostatnich autobusów i jedziemy w kierunku który wydaje się nam właściwy. Faktycznie kierunek jest prawidłowy ale po kilkunastu minutach wszystkie uliczki wydają się być jednakowe i pojawia się pytanie: gdzie wysiąść. Zagadujemy kierowcę i mamy szczęście ponieważ po wysadzeniu wszystkich pasażerów zabiera nas na pętlę znajdującą się przy naszym hotelu. Jest to nasze drugie pozytywne zaskoczenie podczas krótkiego pobytu w Guilinie. Pierwsze było gdy w restauracyjce w której zmieściło się sześć stołów i osiem osób obsługi zostawiliśmy napiwek. Urzekło nas to że po zamówieniu dania kelnerka wróciła i stwierdziła „cikenhefno”. Na pierwszy rzut oka nie wiadomo o co chodzi. Warto dodać że Chińczycy nie mówią w zasadzie po angielsku, a jak próbują to rzadko rozdzielają wyrazy. Po kilkukrotnym powtórzeniu przesłania na głos i rozwiązaniu rebusa wyszło że chodzi o:”chicken have no” – czyli wystąpił „kurczak brak mieć”. Najważniejsze że wiadomo o co chodzi. Gdy zostawiliśmy napiwek i wyszliśmy to dziewczyna która nas obsługiwała wyleciała za nami z restauracji i dogoniła na ulicy. Pokazując że zostawiliśmy pieniądze. Na migi odpowiadamy, że jest to napiwek dla niej. Nie chciała przyjąć. Oddała i pobiegła zdziwiona z powrotem.

O 8 rano mamy autobus. Z braku siły do błagania taksówkarzy o litość aby byli łaskawi zawieść nas na przystanek ciągniemy bagaże w kierunku umówionego miejsca. W końcu trafia się nam autobus który zabiera nas na wybrzeże. Pierwsze grupy emerytów kończą ćwiczenia gdy dojeżdżamy na ustalone miejsce skąd ma nas zabrać bus do portu. W końcu przyjeżdża minibus i ruszamy w kierunku miasteczka/wioski o niezapamiętanej przez nas nazwie skąd bambusową tratwą popłyniemy do Yangshuo.

Autobus zatrzymuje się w małej mieścinie na parkingu. Po niedługiej chwili przychodzi kobiecina która pokazuje nam żeby iść za nią. Ciągniemy bagaże wśród zniszczonych i biednych domostw w kierunku rzeki. Drzwi domów są pootwierane na oścież. W jednym z nich siedzi para staruszków i obiera kukurydzę. Cała podłoga jest zasypana ziarnem. W głównej izbie znajdują się trzy krzesła, mały stolik, szafka i stary kineskopowy telewizor. Nad całością czuwa oprawiony w ozdobną ramkę portret Mao. Na wybrzeżu stoi przycumowanych kilkadziesiąt łodzi. Znudzeni właściciele grają w kości lub karty nie zwracając uwagi na przyjezdnych. Miejscowi podchodzą do przewoźników, szybko ustalają cenę i zabierają swój dobytek – kury, koguty, gęsi lub worki z żywnością na tratwy i ruszają w dół rzeki. My musimy czekać aż zbierze się większa grupa. Yuany zostały już zapłacone więc wpadliśmy. Miejscowi na pytania kiedy ruszamy stwierdzają: „no boat” a przecież stoi wzdłuż brzegu może pięćdziesiąt tratw. Tylko spokój może nas uratować. Po ponad godzinie pada komenda do wyjazdu. Pakujemy nas dobytek solidnie wyglądającą tratwę i ruszamy w dół rzeki. Spływ rzeką Li w kierunku Yangshuo jest uważany za jeden z najbardziej malowniczych. Faktycznie zarośnięte gęstą roślinnością pagórki wyrastające z wody robią wielkie wrażenie i jak na razie są najprzyjemniejszą częścią naszego wyjazdu. Fantazyjny krajobraz powstał po zapadnięciu się rozległych jaskiń. Przez stulecia woda drążyła tunele i pieczary, aż w końcu sklepienie zapadło się i pozostały „słupy” i „wsporniki” na których trzymał się dach. Dzięki temu okolica usłana jest nietypowymi formami skalnymi. Po przyjemnym spływie docieramy na wybrzeże w Yangshuo i następuje pora znalezienia noclegu.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (11)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedzili 3% świata (6 państw)
Zasoby: 55 wpisów55 19 komentarzy19 627 zdjęć627 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróżewięcej
27.10.2012 - 27.10.2012
 
 
10.10.2012 - 10.10.2012
 
 
22.08.2012 - 14.10.2012