Geoblog.pl    rafalsitarz    Podróże    Przyjemne podróżowanie po Chinach? Niemożliwe!    Powrót do Pekinu i próby wydostania się do Datong.
Zwiń mapę
2012
08
sie

Powrót do Pekinu i próby wydostania się do Datong.

 
Chiny
Chiny, Pekin
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 11278 km
 
Pekin po raz kolejny. Wracamy do tego samego nieprzyjaznego hotelu w którym zatrzymywaliśmy się już wcześniej. Posiada on niezaprzeczalną zaletę w postaci wiadomej nam lokalizacji. W przypadku gdy duża część taksówkarzy nie chce wozić turystów to możliwość dotarcia na miejsce samemu jest w cenie. Po kilkunastu godzinach w pociągu marzymy już tylko o chwili odpoczynku. W Pekinie planujemy krótki pobyt i wycieczkę do wiszących klasztorów w Datong na którą mamy przeznaczonych kilka dni. Jednak żeby pojechać za miasto trzeba mieć bilet na pociąg. Trzeba go kupić, a sama chęć w tym kraju może się okazać niewystarczająca.

Po raz kolejny jedziemy na dworzec kolejowy. Kolejka do słynnego okienka numer szesnaście dla obcokrajowców. Naturalnie stoją w niej sami Chińczycy i jest o połowę dłuższa niż pozostałe, ale jedynie tutaj udają że rozumieją po angielsku. Okienek jest dwadzieścia kilka, a tylko jedno dla przyjezdnych i w nim jest zawsze najdłuższa kolejka Chińczyków. Gdy stoimy dłuższą chwilę słyszymy krzyk. Przez halę przepycha się grubszy mężczyzna w wymiętej koszuli za którym z gniewnymi okrzykami biegnie około czterdziestoletnia kobieta. Szarpie mężczyznę wydatnie gestykulując i wyraźnie próbuje go zatrzymać. Nagle szarpany gentelman odwraca się i uderza z całej siły kobietę w twarz. Kobiecina zakręca pirueta i pada z głośnym plaskiem na twarz po środku hali. Tłum patrzy bez słowa. Leżąca wstaje powoli i idzie chwiejnym krokiem w kierunku policjanta. Po chwili przyprowadza go do mężczyzny, który zdążył się spokojnie ustawić w kolejce po bilet. Pan który wymierzył kilka minut wcześniej kobiecie solidny cios macha policjantowi przed nosem jakimś dokumentem okazując wielkie zniecierpliwienie. Wtedy ku naszemu zaskoczeniu Pan Władza odpycha pobitą kobietę machając, że ma odejść. Ona już wie, że protesty na nic się zdadzą, bo z opuszczoną głową rezygnuje i znika w tłumie. Szok. Widać że ten pan ma prawo bić kogo chce. Nikt nie reaguje. Chiny krajem postępu.

W końcu docieramy do okienka biletowego. Niby niewiele a cieszy. Okazuje się, że nie kupimy biletu. Najbliższy możliwy termin do podróży jest za dwa tygodnie, bez względu na klasę pociągu. Zadajemy pytania na wszystkie sposoby próbując się upewnić czy dobrze rozumiemy. Niestety. Po raz kolejny system pokazuje, że da się w maksymalny możliwy sposób utrudnić podróżowanie po kraju. Datong ze słynnymi klasztorami jest za daleko aby do niego dotrzeć autobusem w miarę wygodny sposób, a biletów na pociąg bez koneksji nie możemy kupić. Chcąc nie chcąc musimy się poddać. Pora pogodzić się z faktem że najbliższe dni spędzimy w Pekinie. Spędzenie kilku tygodni w Chinach i zobaczenie przynajmniej części funkcjonującego systemu uznajemy za interesujące przeżycie, ale codzienność w przypadku braku solidnych „pleców” może być wyjątkowo trudna dla przeciętnego Kowalskiego (w Chinach to chyba przeciętny Li).

Z najistotniejszych zabytków Pekinu do zobaczenia została nam słynna Swiątynia Nieba, lub jak kto woli Tian Tan (dla miejscowych 天壇), oraz liczne targi z podróbkami dowolnych artykułów, które konsument może sobie tylko zażyczyć. Chcąc zaspokoić zmęczoną już co prawda ciekawość zwiedzającego rozpoczynamy od Swiątyni Nieba wybudowanej około 1400 roku. Ciekawostką jest fakt, że do jej budowy nie użyto nawet jednego gwoździa. W kompleksie raz w roku cesarz modlił się o udane plony (jak wiadomo z historii ze zmienną skutecznością), a zwykli śmiertelnicy zostali do niej wpuszczeni dopiero w 1912 roku. Swiątynie otaczają pomniejsze budowle i altanki, które są licznie odwiedzane przez mieszkańców Pekinu. W cieniu drzew uczą się tańczyć (bez względu na wiek), grają w domino, karty, krótko mówiąc spotykają się ze znajomymi. Sama świątynia nie robi na nas większego wrażenia. Jest zadbana, regularnie remontowana, ale tak jak większość pekińskich zabytków wygląda jak postawiona przed kilkoma miesiącami. Brak w niej jakichkolwiek oznak autentyczności.

Kompleks świątynny obejmuje dość rozległy teren wokół Tian Tan i jest utrzymany w doskonałym stanie. Jednak przede wszystkim brakuje w nim klimatu więc atmosfera zwiedzania jest porównywalna z tą którą odczuwa się odwiedzając skanseny w Polsce. Najważniejsze że okolica zapewnia miejsce spotkań tłumom Chińczyków. Gdy robimy nawrót w kierunku wyjścia mijamy niewielki plac otoczony iglastymi drzewami, który został przystosowany do gry w tenisa. Stwierdzenie „przystosowany” można by uznać za delikatne nadużycie ponieważ nie ma prawdziwej siatki, tylko linkę na której zawieszono kawałki taśmy w celu polepszenia widoczności. Pokazujemy na migi jednemu z zawodników, że chcę pograć i na bosaka gram pierwsze odbicia na ziemi chińskiej. Szybko okazuje się to złym pomysłem, ponieważ rozgrzany beton sprawia że skóra ze stóp schodzi w błyskawicznym tempie. Dzięki temu najbliższe dni spędzę na próbach stanięcia na mniej odparzonych częściach stopy. Ale nie zagrać pod główną atrakcją Pekinu w tenisa było by grzechem.

Powoli dochodzimy do wniosku, że widzieliśmy już właściwie wszystkie lub przynajmniej większość najbardziej interesujących zabytków Pekinu. Pozostałe zostały zburzone i już ich nigdy nie zobaczymy, albo zostały dobudowany w kiczowaty sposób. Odwiedzamy więc świątynie tybetańskie, a także robimy zachwalaną we wszystkich przewodnikach wycieczkę po dzielnicy hutongów. Hutongi to stare, tradycyjne domy chińskie budowane w miarę możliwości w pobliżu Zakazanego Miasta gdzie urzędował cesarz. Miejsce w którym stał cesarski tron (Smoczy Tron) było uważane za centrum wszechświata. Dzięki temu dom który stał bliżej Zakazanego Miasta miał wyższą cenę i prestiż niż te stojące dalej. Krótko mówiąc bliżej wszechświata było modnie mieszkać. Wszystkie uliczki w starych dzielnicach przecinały się pod kątem prostym i często zakręcały. Dlaczego? Odpowiedź jest wyjątkowo prosta i praktyczna. Ponieważ demony nie potrafią skręcać pod kątem prostym i w ten sposób chroniono domostwa przed złymi duchami. Do dzielnicy Hutongów nie mamy daleko z naszego hotelu – wystarczy zejść na dół i zagłębić się w rój uliczek. Stare domy były przeważnie budowane na planie kwadratu i otaczały mały dziedziniec po środku. Za czasów Mao znaczna ich część została zniszczona, następnie całe dzielnice były wyburzana pod wielomilionowe inwestycje. Obecnie władze starają się przywrócić dawny blask przynajmniej małej części domów widząc w tym szansę na przyciągnięcie turystów. Jak wygląda zwiedzanie dzielnicy? Prawdę mówiąc nic nie zaskakuje. Domy są mocno zniszczone, w środku na dziedzińcach leżą hałdy śmieci, na sznurkach suszy się pranie. Ogólnie rzecz biorąc brud i ubóstwo. Zapewne nie wszędzie, ale tak wygląda zdecydowana większość. Przy głównej ulicy powstało kilka modnych sklepów (sądząc po ilości chińskiej młodzieży w wytartych t-shirtach) i domy mają odrestaurowane fasady, ale pozostałe nie wyglądają najlepiej. Kilka razy mijają nas rozkrzyczane wycieczki z europejskich biur podróży. Zapewne w prospektach był punkt: ” będą Państwo mieli możliwość cofnięcia się w czasie i poznania starego Pekinu podróżując fantastyczna rykszą”. No i jadą dwadzieścia rykszy jedna za drugą i za piętnaście minut widzimy ich już wracających w to samo miejsce. Punkt programu został zrealizowany. Po zwiedzaniu starych dzielnic spodziewaliśmy się więcej, ale może zmęczenie ma już wpływ na to jak postrzegamy Chiny. Małe skrawki i fragmenty ulic zachowały cudowny, stary klimat. Miejsca do których cywilizacja jeszcze nie dotarła i nie zmieniła. Takie jak sklepik z antykami staruszka na drugim zdjęciu na dole strony.

Pokój który wynajmujemy w hotelu nie ma okien, a dodatkowo mieści się na parterze cztero piętrowego budynku. Pewnej nocy budzi nas zapach wilgoci i odgłosy chlapania. Po ciemku uznajemy że musi to kapać klimatyzator, ale po dłuższym czasie gdy łóżko zostaje zalane zapalamy światło i zaczynamy oglądać ścianę. Pojawia się problem. Pomimo tego że nie mamy okna, a nad nami jest kilka pomieszczeń to nasz pokój tonie od … ulewy. Dach jest dziurawy i wszystko przelatuje przez kolejne pokoje na parter. Podłoga pływa, łóżko z materacem to już dobrze nasączona gąbka. Idziemy nieprzytomni na recepcję. No problem. OK, OK. No dobrze nie ma problemu, ale proszę wymieńcie nam pokój, albo zróbcie coś, chociaż nie wiadomo co bo ściana i sufit wyglądają jak wodospad. OK, OK, no problem, next week OK? No nie bardzo bo za tydzień będziemy w Europie, a chcemy spać. No problem, good night. Znowu pomimo asertywności z naszej strony zostaliśmy olani przez mieszkańców Państwa Srodka. Dopiero nad ranem udaje się nam załatwić zamianę na inną norę w tym samym hotelu. Nie jest lekko. Z jednej strony gdy widzi się stadion olimpijski, który przytłacza swoim rozmachem razem z miasteczkiem, które go otacza, a z drugiej mieszka w dzielnicy gdzie propaganda nie wywarła aż takiego znacznego wpływu to przyjezdny szybko przestaje bezgranicznie wierzyć w cuda i ogólnodostępny dobrobyt w tym pięknym kraju.

Kolejne dni spędzamy na odwiedzeniu wzgórza za Zakazanym Miastem, które pomimo nielicznych wzmianek w przewodnikach warte jest poświęcenia nawet całego dnia. Widok na poszczególne uliczki Miasta jest cudowny, szczególnie jeżeli wcześniej było się w środku i czytało na temat rozplanowania poszczególnych budynków. Odwiedzamy także główną bramę przy placu Tienanmen na której wisi pokazywany na wszystkich pocztówkach portret Mao. Do środka, a właściwie na górę wchodzimy pojedynczo, ponieważ nie wolno w kieszeniach wnosić czegokolwiek, nawet kluczy. Z bramy roztacza się widok na Tienanmen, a wewnątrz urządzono muzeum poświęcone partii komunistycznej. Kryształowe żyrandole, czerwone dywany, ustawione wspaniale rzeźbione krzesła (w sumie wyglądają jak trony) dla głównych osób w partii. Całości dopełniają zdjęcia wodza i filmy propagandowe pokazujące parady wojskowe na placu pozdrawiane przez Mao i następców. Duch przewodniczącego jest tutaj nadal obecny i ma się doskonale. Przy barierkach niby przypadkowo stoją chude chłopaki w jeansach i sportowych butach. Z daleka widać że to tajniacy gotowi wyciągnąć na zewnątrz każdego kto wykona gest lub ruch mogący narazić dobre imię partii. W tym miejscu dawny ład i porządek są nadal silne. Na zwiedzaniu restauracji i poszczególnych atrakcji mijają nam dni. Pozostał nam ostatni punkt programu: zakupy na targach z podróbkami wszystkiego co powstało i co dopiero powstanie.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (27)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedzili 3% świata (6 państw)
Zasoby: 55 wpisów55 19 komentarzy19 627 zdjęć627 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróżewięcej
27.10.2012 - 27.10.2012
 
 
10.10.2012 - 10.10.2012
 
 
22.08.2012 - 14.10.2012