Geoblog.pl    rafalsitarz    Podróże    Sri Lanka - z północy na południe.    Pierwszy rzut oka na kolorowe Negombo.
Zwiń mapę
2012
22
sie

Pierwszy rzut oka na kolorowe Negombo.

 
Sri Lanka
Sri Lanka, Negombo
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 7292 km
 
Negombo było małą rybacką wioską, aż do momentu gdy Sri Lanka została odkryta jako cud turystyki przez zagubionych hipisów, którzy przywędrowali z pobliskich Indii, gdy na Goa zrobiło się dla nich zbyt gęsto. Nasz plan na pobyt zakłada względny wypoczynek (z praktyki wiemy, że siedzenie na plaży powyżej godziny powoduje nerwowe rozglądanie i oczekiwanie na porę gdy będzie można dalej pozwiedzać). Oczywiście nasza trasa zawiera wszystkie główne punkty turystyczne wyspy. Na początek jazda autobusem na północ w kierunku starożytnego miasta Anuradhapura gdzie znajdują się świątynie, następnie pojedziemy do portu w Trincomale. Dalsza podróż to wizyta na słynnej Lwiej Skale w Sigiryia, świątynie w Dambuli, a potem dawna stolica wyspy Kandy, gdzie znajduje się najświętsza relikwia Sri Lanki- Ząb Buddy. Następnie chcemy udać się na słynne plantacje herbaty, do sierocińca słoni, na Równiny Hortona, a także Adam’s Peak – górę na którą wchodzi się przez kilka godzin po schodach. Na koniec pozostaje safari w parku narodowym i surfing na jednej z plaż na zachodzie wyspy. Taki jest plan, a życie go zweryfikuje.

Nasze ambitne założenie, aby po przyjeździe zdrzemnąć się do godziny 9-tej i szybko ruszyć na miasto okazuje się być znacznie przesadzone, ponieważ o godzinie 13-30 wstaje się zdecydowanie łatwiej i przyjemniej. Upał przekroczył czterdzieści stopni i rozgrzane powietrze stanowi miłe urozmaicenie po srogiej, polskiej zimie. Idziemy piaszczystą plażą w kierunku portu. Wybrzeże jest niestety zaniedbane, tylko gdzieniegdzie przy większych hotelach sprawia wrażenie z rzadka sprzątanego. Przy zniszczonych, murowanych domach bawią się dzieci, a dorośli siedzą i dyskutują lub patrzą przed siebie znudzonym wzrokiem. W wąskich, zawilgoconych uliczkach prowadzących na plażę porozkładały się małe sklepiki ze słodyczami okupowane przez najmłodszych. Dzieci biegają, puszczają latawce, zaczepiają turystów – widać, że po niszczącym tsunami, które dotknęło wybrzeże sytuacja wraca do normy. „Hello rupiee”, „Mister one dolar” to z pewnością pierwsze słowa wymawiane w tym kraju przez niemowlaki. Roześmiane dzieciaki wyciągają raz za razem ręce po napiwki. Dzieje się tak tylko w bocznych uliczkach blisko ich domów – tam czują się najpewniej i liczą na odrobinę szczęścia.

Dochodzimy do rozległego targu który rozłożył się na jednej z ulic odchodzącej od głównej drogi. Jest niedziela i z tej okazji zjechali się do Negombo kupcy z całej okolicy. Można tutaj kupić właściwie wszystko oprócz elektroniki i sprzętu AGD. Tanie, bardzo niskiej jakości ubrania, owoce, warzywa, kaczki, kury, spinki do włosów, mięso, jajka, oraz znalezione na śmietnikach rupiecie na które najwyraźniej są potencjalni nabywcy. Duża część sprzedawców kładzie swoje towary przy alejce bezpośrednio na ziemi, lub kawałku materiału, a następnie siada w kuckach, lub między warzywami i czeka na kupców. Bardziej zaradni handlarze budują lekkie podwyższenia, takie małe sceny o wysokości około pół metra i na nich otwierają swoje kramy. Pełny koloryt i egzotyka. Zgniłe towary lądują przy straganach, a po kilkunastu minutach te miejsca stają się nowymi śmietnikami. Dzięki temu teren wygląda jak pobojowisko. Targ ciągnie się wzdłuż ulicy, a następnie zajmuje plac pod starą XVIII wieczną halą wybudowaną przez Portugalczyków, a dalej prowadzi wzdłuż promenady aż do plaży.

Targowisko kończy się na dosyć rozległej plaży przy której stoi kilkanaście małych, zbitych z desek domków wielkości dawnych kiosków Ruchu. Na żółtym, drobnym piasku leżą maty na których suszą się ryby, setki tysięcy ryb i rybek różnych gatunków. Najmniejsze suszą się w całości, a duże zostały porozcinane i wypatroszone. Widok przyciąga wzrok na dłuższą chwilę. W przewodnikach można znaleźć tylko krótką wzmiankę, że w Negombo jest targ rybny i tyle, nic na temat tego miejsca. Rybacy przynoszą od strony morza kolejne kosze ryb, inni pakują przygotowane do transportu paczki. Kobiety patroszą nową dostawę, a także pilnują, aby ryby zostały równo ułożone. Z rozmów z rybakami wynika, że tylko mała część połowów zostaje sprzedana do natychmiastowego przygotowania i spożycia, a większość została przeznaczona na eksport. Ryby są płukane, suszą się na słońcu, są solone, dalej się suszą przez kilka dni, znowu są solone i na końcu wędrują do beczek. Jest to poważny interes z którego żyje cała okolica. Codziennie wieczorem płachty są dokładnie zwijane, aby stada olbrzymich kruków krążących nad plażą nie wyjadły połowów. Ptaki są dożywiane przez rybaków dzięki temu nie są agresywne i wiedzą które ryby mogą brać. Swoją drogą jest to zaskakujące, że nie porywają ryb leżących na płachtach a tylko te które są im rzucone, bez wątpienia rybacy musieli się im dać mocno we znaki aby przekazać powyższą wiedzę. Krążymy po plaży, siadamy między rybami zafascynowani sprawną pracą i organizacją interesu związanego z połowami. Jedni przywożą ryby, inni spisują połowy, obok kolejni patroszą świeży połów na pieńkach, ktoś obok rozsypuje pokrojone mięso. Nikt się nie ogląda na resztę tylko zajmuje się swoją działką, ignorując chude psy i wielkie kruki. Pod koniec plaży, przy halach w których zapewne są przechowywane gotowe produkty powstał targ. Teraz jest już zamknięty i nieliczni handlarze próbują sprzedać ostatnie ryby. Klienci podchodzą, biorą do rąk ryby i odrzucają z głośnym plaskiem na lady po usłyszeniu ceny. Odchodzą, krążą i narzekają, ale po chwili wracają i rytuał się powtarza aż do finalizacji transakcji. Fajnie wygląda sytuacja gdy na horyzoncie pojawia się grupa zorganizowana (chyba z Neckermana). Na kilku pozostałych stanowiskach targu pojawia się ożywienie. Kilku rybaków staje przy alejce trzymając w rękach kilkunasto kilogramowe ryby i głupio się uśmiecha. Ucieszeni podróżnicy, którzy wysypali się gwarnie z autokaru fotografują seriami targ. Przewodnik podchodzi do „przypadkowego” rybaka, który według przyjezdnych stoi z wielkim rybskiem i trzyma je uśmiechnięty od rana. Sesjom zdjęciowym nie ma końca. Pstryk, pstryk, pstryk, „hello dolar” i po dziesięciu minutach po wycieczce nie ma śladu. W sumie wiadomo że tak jest, ale ciekawie zobaczyć z boku jak bardzo jest to sztuczna i naciągane.

Targ i plaża na której suszą się ryby są bez dwóch zdań miejscami, które trzeba odwiedzić, chociażby dlatego że są autentyczne i pozwalają zobaczyć codzienne życie mieszkańców wyspy. Gdy wracamy w kierunku głównej drogi postanawiamy zajrzeć na tyły drewnianych domków postawionych przez rybaków. Za jednym z nich cała rodzina patroszy przywieziony przed chwilą połów. Naszą uwagę przykuwa mała dziewczynka. Ubrana w ładną, białą sukienkę, usiadła na dwóch kawałkach styropianu wśród kałuż krwi. Całkowicie automatycznie rozrywa ryby i bez patrzenia urywa głowy. Działa jak robot. Co pewien czas podchodzą do niej rodzice dając jej kawałki owoców, które szybko łyka nie przerywając pracy. Kontrast małego dziecka w białej sukience z kałużami krwi i dodając do widoku to, że bez zastanowienia wykonuje z dużą wprawą pracę zostaje na długo w pamięci.

Wracamy tuk-tukiem do hotelu płacąc 150 rupii za przejazd. Przy głównej ulicy prowadzącej przez całe Negombo stoją zarówno pensjonaty dla turystów i domy mieszkalne. Niskie, maksymalnie jedno piętrowe budynki są po świeżym remoncie, lub dla kontrastu mocno zawilgocone. Za interesujący można uznać fakt, że kościoły katolickie są w doskonałej kondycji, a świątynie hinduistyczne noszą liczne ślady zniszczenia, lub znajdują się w początkowych fazach remontów. Jak widać miasteczko nie poradziło sobie w stu procentach ze skutkami tsunami z 2004 roku. Wieczorem idziemy jeszcze na mały rekonesans po sklepach i do restauracji. Na głównej ulicy wszystkie lokale są nastawione na turystów co ma swoje bolesne odzwierciedlenie w cenach. Próbujemy mięsa rekina (w smaku połączenie ryby z kurczakiem, w sumie niezłe ale bez szaleństwa), a następnie dajemy się skusić na pozycję pod tytułem: „Pancake with lemon”. W tym przypadku mamy do czynienia z wyjątkowym poczuciem humoru ze strony wyspiarzy. Za kilka ciężkich dolarów dostajemy: naleśnika i … leżący obok niego plasterek cytryny. Miał być naleśnik i cytryna. Naleśnik na talerzu jest obecny, tak jak i cytryna. Dosłownie. Nie bardzo wiadomo czy trzeba jedno drugim posmarować, czy jak, a może najpierw łyknąć cytrynę a następnie naleśnika, ale klient otrzymał to co zamówił. Starczy na początek. Jutro z rana ruszamy do portu, aby zobaczyć jak rybacy wracają z połowów i wynajmiemy skuter, aby ruszyć za miasto.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (21)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
mirka66
mirka66 - 2012-08-22 19:56
Super zdjecia.Ciekawe miejsca.Krab-rewelacyjny.:)))
 
 
zwiedzili 3% świata (6 państw)
Zasoby: 55 wpisów55 19 komentarzy19 627 zdjęć627 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróżewięcej
27.10.2012 - 27.10.2012
 
 
10.10.2012 - 10.10.2012
 
 
22.08.2012 - 14.10.2012