Geoblog.pl    rafalsitarz    Podróże    Sri Lanka - z północy na południe.    Co my robimy w Trincomale?
Zwiń mapę
2012
24
sie

Co my robimy w Trincomale?

 
Sri Lanka
Sri Lanka, Trincomalee
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 7528 km
 
Budzik dzwoni rano bezlitośnie. Przez noc kran wciśnięty na siłę w ścianę wytrzymał i nie utopiło nam pokoju. Pakujemy resztki rzeczy i czekamy na przyjazd zamówionej przez Dżonego rykszy. Nic z tego, ponieważ albo nasz przyjaciel zapomniał zamówić transport, a powiedział że dzwonił, albo przewoźnik zarobił wczoraj wystarczająco aby jego motywacja spadła do zera. Tak czy inaczej Johnny macha, że zawiezie nas własnym pojazdem na dworzec. Wsiadamy do zupełnie zdezelowanego samochodu. Tapicerki nie ma od lat, szyby się nie otwierają, albo dawno wypadły, a kluczyki do odpalenia są zbędne. Po dłuższych obserwacjach stwierdzamy, że kiedyś, dawno temu był Lancer (ale było to tak dawno temu, że to już nie prawda). Nasz gospodarz honorowo nie bierze za kurs i wraca dalej pić i palić zioło z Holendrem. Ciężkie życie ma chłopina.

Autobus do Trincomale trzyma standard do którego się przyzwyczailiśmy, chociaż na przodzie brak jest ołtarzyka-dyskoteki. Zbita przednia szyba nie jest uważana za zbyt istotną usterkę aby skusić się o jej usunięcie. Jedziemy ściśnięci jak sardynki przygarniając na reszki trzeciego miejsca kolejnych pasażerów. Smutna prawda jest taka, że nie mają się jak zmieścić, ponieważ na tutejsze warunki jesteśmy za szerocy/za grubi, grunt że się nie mieścimy. Jedziemy przez piękne tereny, podziwiając widoki i mając nadzieję, że kolejny zjazd na pobocze z szybkością 80 km/h nie zakończy się wywrotką. Po pewnym czasie pojazd odmawia posłuszeństwa. Toczymy się do najbliższej stacji naprawy, gdzie podstawowym narzędziem jest potężny młot. Okazuje się że odpadało nam koło. Panowie szybko coś wygięli, zagięli, przyłożyli parę razy mocniej i bus jest jak nowy. Już po niecałych czterech godzinach pokonujemy zawrotną odległość 110 km.

Wysiadamy na otoczonym przegniłym murem dworcu. Nasz gospodarz z Anuradhapury nie wskórał nic w sprawie noclegu co nie oznacza, że jest to utrudnienie. Rykszą jedziemy na poszukiwanie hotelu. Kryterium jest jedno i proste: ma to być domek nad brzegiem oceanu. Odjeżdżamy kilka kilometrów, skręcamy w wąską dróżkę i trafiamy na zbiorowisko domków na plaży. Położenie doskonałe, w środku brud, wilgoć i zaduch, ale da się wytrzymać. Ważne, że nad łóżkiem wisi moskitiera, która uchroni nas od wszelakiego robactwa przypełzającego z plaży. Do Trincomale przyjechaliśmy pomimo tego, że w przewodnikach nie znaleźliśmy zbyt wielu informacji na jego temat. Jednak kilka napotkanych osób rekomendowało miasto jako przepięknie położone i z czystymi plażami. Zobaczymy.

Po godzinie udaje się nam wypożyczyć skuter i robimy objazd okolicy. Faktycznie okolica jest przyjemna, mała część mieszkalna z uliczkami handlowymi, kilka mniejszych świątynek hinduistycznych. Znajdujemy informacje, że w starym forcie w którym nadal znajdują się koszary wojskowe jest interesująca świątynia. Jeździmy po okolicy i dochodzimy dosyć szybko do wniosku, że okolica nie ma zbyt wiele do zaoferowania jeżeli chodzi o atrakcje. Postanawiamy więc zostać na plaży i odsapnąć. Z naszego domku do brzegu morza jest nie więcej niż 20 metrów. Plaże wcale nie czyste, ani wyjątkowo zachwycające. Wieczorem na plażach można znaleźć liczne szkielety z głowami rekinów złowionych przez rybaków.

Nad ranem jedziemy do fortu, aby z góry zobaczyć zatokę. W środku znajduje się świątynia poświęcona Shivie w której znajduje się potężny żółty (chyba w zamyśle złoty) pomnik patrona. Poza tym niewiele więcej można o Trincomale powiedzieć. Tamilskie świątynie nie są zbyt okazałe, szczególnie w porównaniu z tymi które mieliśmy okazję oglądać w Indiach w Maduraj. Robimy zakupy w miejscowych sklepach szukając materiałów sprzedawanych z wielkich bel, zwiedzamy kolejne plaże i czekamy godzinami na zamówione w barach ryby. W tym miejscu czas płynie powoli i wszystko ma własny rytm. Także na wschodnim wybrzeżu tsunami pozostawiło po sobie liczne ślady. Wiele budynków nie zostało odbudowanych, a przy drodze stoją liczne, małe cmentarze. Kilkakrotnie trafiamy na korki spowodowane przejściem orszaków pogrzebowych. Przed żałobnikami jedzie zawsze ciężarówka z której dzieci rzucają na drogę garściami piaskek. Po piasku idzie ubrana na biało rodzina i znajomi. Każdy pogrzeb powoduje blokadę miasta jak i dróg dojazdowych.

Rozczarowani, ale wypoczęci postanawiamy szybko opuścić miasto i pojechać do Sigiryia, gdzie znajduje się słynna Lwia Skała na której stał zamek króla Kassapy. Mając dosyć transportu autobusami szukamy dworca kolejowego. Pomimo tego, że Trincomale szczyci się jego posiadaniem i jest widoczny na mapach to mamy pewne problemy z jego znalezieniem. Nic dziwnego, został ulokowany w miejscu niewidocznym z głównej drogi i mijaliśmy go kilkukrotnie. Okazuje się, że nigdzie nie dojedziemy pociągiem wsiadając w Trincomale. Niestety najkrótszym sposobem dostania się do Sigiryia jest autobus. Bez żalu opuszczamy port i zapchanym (jak zawsze) autobusem jedziemy w kierunku Lwiej Skały. Szczerze mówiąc nie wiemy po co pojechaliśmy do Trincomale.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (13)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedzili 3% świata (6 państw)
Zasoby: 55 wpisów55 19 komentarzy19 627 zdjęć627 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróżewięcej
27.10.2012 - 27.10.2012
 
 
10.10.2012 - 10.10.2012
 
 
22.08.2012 - 14.10.2012