Geoblog.pl    rafalsitarz    Podróże    Sri Lanka - z północy na południe.    Sierociniec dla słoni w Pinnawela.
Zwiń mapę
2012
30
sie

Sierociniec dla słoni w Pinnawela.

 
Sri Lanka
Sri Lanka, Kandy
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 7692 km
 
Szybko opuszczamy Dambulle. Jesteśmy obecnie na najbardziej popularnym szlaku przemierzanym przez prawie wszystkie wycieczki po wyspie. Następnym przystankiem będzie dawna stolica Sri Lanki – Kandy, której głównym zabytkiem jest Świątynia Zęba w której jest przechowywany ząb Buddy. Planujemy na początku zdobyć zakwaterowanie w Kandy i od razu pojechać do sierocińca dla słoni w Pinnawela, a dopiero później skupić się na mieście.

Jak na razie nie pisane jest nam jazda pociągami w których można względnie odpocząć, Jesteśmy skazani na ślimaczo wolne autobusy. Dowiedzieliśmy się od właściciela hotelu że dworzec jest kilka kilometrów od miejsca w którym się znajdujemy. Jedziemy może 1000 metrów, a rykszarz zatrzymuje się na przystanku i twierdzi, że to koniec jazdy. W tym miejscu wsiadanie nie do końca nam pasuje gdyż daje gwarancję stania przez kolejne kilka godzin w ścisku, a nie siedzenie (też w ścisku). Tuktukarz odmawia dalszej jazdy, ale chce pieniądze za kurs na dworzec na który nie dotarł. Zamiast 150 dostaje 100 rupii, a my wpychamy się do zapchanego doszczętnie autobusu. Ku naszemu zdziwieniu puszczają nas na miejsca siedzące dwie dziewczyny. Nie chcemy siadać, ale kilka osób niemalże wpycha nas na siedzenia. Możliwe że stojąc zajęlibyśmy miejsca na sześć osób, tak więc ekonomia zwycięża.

Wytrzęsieni dojeżdżamy na zatłoczony dworzec w Kandy. Tradycyjnie przy pomocy tuktukarza znajdujemy nocleg. Droga która prowadzi do guest house’a wznosi się wysoko nad główną część miasta co zagwarantuje nam dodatkową ogólnorozwojówkę. Pokoje w porządku, cena umiarkowana więc całość na plus. Porzucamy bagaże i powrót na dworzec autobusowy. Aby dojechać do sierocińca słoni musimy wyjechać za miasto na zachód i wysiąść na 36 kilometrze drogi, a dalej dojechać rykszą. Proste.

Kupujemy trochę słodyczy na drogę, przy pomocy tubylca znajdujemy poobijany autobus na zatłoczonym placu będącym dworcem i jedziemy. Według wskazówek wysiadamy w odpowiednim miejscu. Przy drodze rozłożyło się kilka małych sklepów licząc na zakupy dokonywane przez przesiadających się. Kilku przewoźników pojawia się w naszej okolicy przekrzykując się głośno. Uzgadniamy cenę i jedziemy.

W czasie drogi kierowca próbuje nam sprzedać kilka słonio-pakietów w stylu jazdna na słoniu, kąpiel na słoniu, żywienie słonia itd. Pewnie zaproponowaliby także strzelanie do słoni jakby nie było karane, a byliby chętni. Podczas jednego z wyjazdów słyszeliśmy, że znajomi mieli w Wietnamie propozycję strzelania do krów z bazuki. Najbardziej przerażający jest fakt, że jeżeli padła taka propozycja to muszą być na taką ofertę klienci. W każdym bądź razie trenujemy asertywność i wąską zalesioną drogą dojeżdżamy niby-na-miejsce. Płacimy i chcemy wysiadać, ale zaczynamy mieć wątpliwości, czy jest to miejsce o które nam chodziło. Czytaliśmy, że w okolicy znajdują się także fundacje zajmujące się zwierzakami, a w miejscu w którym nie ma informacji, że jest to sierociniec, ani nazwy Pinnawela. Przewoźnik zapewnia, że jesteśmy w miejscu o które nam chodziło i to właśnie tutaj wszyscy przyjeżdżają. W końcu tuktuarz za bardzo zaczyna się upierać, że to właśnie tutaj i zachwalać ofertę fundacji. Wiemy już że to nie tutaj, szczególnie że stoimy przy słupku z napisem 3 km co sugeruje że od głównej drogi odjechaliśmy taką właśnie odległość. Jedziemy dalej. Gdy na słupku pojawia się szósty kilometr mijamy równocześnie tabliczkę z napisem Pinnawela. Cudownie. Czujność przede wszystkim. Zatrzymujemy się, a tuktukarz znowu chce pieniądze. Pokazujemy mu że umówił się na sześć kilometrów i dokładnie tyle przejechaliśmy. Bardzo się upiera twierdząc, że liczba nie pokazuje odległości. Proponujemy zakład i dodatkową pracę. Niech na nas zaczeka i jeżeli z Pinnaweli jest dalej do głównej drogi to zapłacimy mu za transport w dwie strony i to podwójnie. Jeżeli nie to mamy przejazd za darmo. Nie chce się założyć. W końcu stwierdza, że umówił się na kwotę, ale musi przyjezdnych naciągać, bo to jego praca. Szczery aż do bólu. To by było na tyle. Pan narzeka a my idziemy dalej.

Jedną z atrakcji tego miejsca jest prowadzenie słoni przez miasteczko w kierunku rzeki w której zwierzaki będą się przez dwie godziny kąpały. Co kilkanaście metrów jesteśmy zaczepiani przez miejscowych oferujących albo przejażdżki na słoniach, albo też oglądanie kąpieli słoni z drugiego brzegu – biorą tyle co w oficjalnym punkcie za bilet i korzystają z tego co zorganizuje sierociniec. Idziemy w kierunku wody, ale po chwili w połowie miasteczka zatrzymuje nas strażnik prosząc o bilet. Zawracamy kupić wejściówkę i chwilę potem zwierzaki zaczynają wypływać z terenu sierocińca. Na przedzie idzie policjant w brązowym uniformie trzymając megafon w ręku. Główna ulica jest zamykana, a z prowadzącej w kierunku rzeki sprzedawcy zabierają towar aby nie został stratowany. Kilkadziesiąt zwierzaków idzie przez wąską ulicę w towarzystwie opiekunów do rzeki. Tumany kurzu unoszą się z ziemi zapewniając sklepikarzom zajęcie na najbliższy czas przy czyszczeniu wystaw.

Słonie dochodzą do płytkiej przeprawy. Kąpiel odbywa się dwa razy dziennie i trwa po dwie godziny. Zwierzęta są pilnowane przez pracowników sierocińca aby nie odchodziły zbyt daleko. Sierociniec to miejsce gdzie zwożone są słonie z całej wyspy. Znajdują się wśród nich takie, które zostały odebrane właścicielom, a także ofiary wojny domowej, na przykład z urwanymi przez miny nogami. Część zwierzaków jest w dobrej kondycji, ale na pierwszy rzut oka widać które z nich zostały przywiezione niedawno – są chude i często poobijane. Małe słonie się przepychają i wywracają, większe leżą w wodzie lub stoją przez dłuższy czas bez ruchu. Siadamy w barze na tarasie z którego mamy widok na przeprawę i mamy możliwość chwili odpoczynku. Postanawiamy zrobić sobie zdjęcia ze słoniami. Schodzimy na dół i podchodzimy. B. staje przy jednym z nich. Kilka zdjęć, aż nagle zwierzątko zaczyna interesować się torebką. Mocno łapie i próbuje pociągnąć. Sama torebka nie posiada żadnej wartości, ale są w niej paszporty bez których raczej nie wrócimy. Szybka reakcja opiekuna pozwala zniechęcić słonia zanim zdążył mocniej pociągnąć. Jakby nasze dokumenty zostały rzucone do rzeki to pół biedy. Gorzej gdyby zwierzak chciał sprawdzić ich właściwości odżywcze i wpakował sobie do paszczy. Opiekunowie dostają napiwki (z których nie są oczywiście zadowoleni i sugerują 50 USD za sesję zdjęciową) i idziemy razem ze słoniami przez ulicę handlową w kierunku sierocińca.

Ceny w sklepach przy ulicy prowadzącej do miejsca gdzie kąpią się słonie są wyjątkowo zawyżone, a właściciele nie są skorzy do negocjacji. Nie ma się co im dziwić. Jesteśmy w jednym z tych miejsc na Sri Lance gdzie zorganizowane grupy są wypuszczane na „czas wolny” i turyści chcą kupić jak najwięcej pamiątek dla rodziny, przyjaciół, kolegów, jak to tylko możliwe. Nie targują się ponieważ nie mają czasu, albo nie uznają tego za konieczne. Ale trzeba przyznać że kubki w cenie 30 USD za sztukę to sporo nawet jak na Europę.

Na terenie sierocińca znajduje się kilka zadaszonych miejsc gdzie zwierzęta mogą się schronić przed deszczem i są zaprowadzane na noc. Wielki plac po środku został wykarczowany dając pożywienie i miejsce na rozbudowę placówki. Obecnie teren wygląda jak po przejściu huraganu. Słonie stoją spokojnie poprzywiązywane przy miejscach gdzie mogą łamać gałęzie. O wyznaczonych godzinach można zobaczyć jak opiekunowie karmią mniejsze słonie podając im mleko w butelkach. Dwa litry napoju znikają w niecałe 5 sekund. Zwiedzanie sierocińca ma w sobie coś z wycieczek zorganizowanych na których wszyscy mijani miejscowi są bardzo pomocni i na każdym kroku próbują turystę naciągnąć. W samym sierocińcu niewiele jest do zobaczenia, a największą atrakcją jest spacer stada przez miasteczko w kierunku rzeki. Warto jednak poświęcić czas aby przyjechać w to miejsce ponieważ pomaga odpocząć po podróży i spokojnie spędzić czas.

Pora przed nocą wrócić do Kandy. Dzień zbliża się ku końcowi, a chcemy jeszcze odwiedzić Świątynię Zęba w której pod wieczór odbywa się ceremonia. Próbujemy złapać tuktuka. Sądziliśmy, że bez kłopotów nam się to uda z powodu długości kursu. Jednak przewoźnicy wolą krótsze zlecenia ponieważ mogą potem posiedzieć, a mają na nich większe przebicie. Znamy przybliżoną cenę którą powinniśmy zapłacić i staramy się jej trzymać. Po kilku niepowodzeniach idziemy w kierunku fundacji przy której chciał nas wcześniej zostawić tuktukarz liczą że albo po drodze uda się nam złapać transport, albo na miejscu będzie postój rykszy. Po dłuższym spacerze kolejny z zatrzymanych przewoźników wykazuje zainteresowanie transportem. Zapada powoli noc i jesteśmy ostatnią możliwością zarobku. Negocjujemy przystępną cenę i jedziemy. Po kilku kilometrach zatrzymujemy się i przesiadamy do kolegi pana przewoźnika. On sam jest zbyt pijany żeby wjechać na główną drogę. W podmuchach zimnego wiatru jedziemy do Kandy.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (21)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedzili 3% świata (6 państw)
Zasoby: 55 wpisów55 19 komentarzy19 627 zdjęć627 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróżewięcej
27.10.2012 - 27.10.2012
 
 
10.10.2012 - 10.10.2012
 
 
22.08.2012 - 14.10.2012